niedziela, 25 sierpnia 2013

Starania Protestanta

Wracam z dzieciakami późno z koncertu. Całe wysiłki moje i towarzyszącej nam babci koncentrują się na zagadywaniu dzieciaków, żeby nie usnęły. W końcu Protestant zaczął podejrzanie milczeć. Podaję mu więc telefon i rzucam:
- Może zadzwonisz do taty i opowiesz o koncercie.
- Nie mogę.
- Czemu?
- Bo staram się nie usnąć! J

piątek, 23 sierpnia 2013

Sposób na niezrównoważone dziecko

Tak się złożyło, że miałam chwilę słabości i zapomnienia, no i pozwoliłam Protestantowi obejrzeć rano bajkę. Telewizor (jak i gry komputerowe) niezmiennie go rozstrajają i zupełnie po nich nie panuje nad sobą. No i później zaprezentował całą serię wybuchów. Podejmowane próby załagodzenia nic nie dały, w końcu odpuściłam i wyszłam z pokoju. W przedpokoju minęłam obojętną Niunię oraz nieco przerażoną i zdezorientowaną siostrzenicę. Poczułam się w obowiązku krótko wyjaśnić sytuację:
- Po prostu Protestant po bajkach bywa… niezrównoważony…

- Może go na wagę położymy? – reaguje przytomnie Niunia J

wtorek, 20 sierpnia 2013

Jak powstaje bajka

Zaproponowałam Niuni bardzo proste zajęcie. Ulepiłyśmy dwa ludziki z plasteliny, a potem robiłyśmy im zdjęcia tak, jakby szły do siebie. Po przerzuceniu zdjęć do komputera pokazałam, jak przewijane szybko zdjęcia tworzą film. Przedsięwzięcie Niunię zafascynowało. 
Protestant też się wciągnął do tego stopnia, że nawet zrobił swojego ludzika i wspólnie „nagraliśmy” drugi filmik, na którym plastelinki grają w piłkę nożną. 
Na koniec Niunia wykonała prezentacje, które można szybko przewijać i uzyskać efekt filmu J


Myślę, że z tego doświadczenia dzieci nauczyły się dużo. Pozwolę sobie zacytować Spitzera, który towarzyszy mi w te wakacje: „Powszechne przekonanie o tym, że można (lub, co gorsza, trzeba) podzielić czas na taki, kiedy się uczymy, i taki, kiedy mamy wolne, jest kompletnym nieporozumieniem. Nasz mózg płata nam figle i uczy się nieustannie! (…) bez przyjemności i z bardzo małą efektywnością uczymy się tych treści, które są narzucone (…)” (Spitzer, Jak uczy się mózg, Warszawa 2008, s. 21).

Kiedy w rodzicu budzi się (nieznośne) dziecko...

To znowu rzecz o Niuni.
I znowu akcja dzieje się wieczorem.
I znowu matka daje plamę…

Jest taka chwila wieczorem, kiedy już wszystko zaczyna drażnić, a jedynym pragnieniem staje się CISZA i SPOKÓJ. I osiągnięcie ich staje się na tyle priorytetem, że zaczyna być nawet wykorzystywana zasada „po trupach”. W kąt idą wszelkie mądrości i całe humanitarne nastawienie do ludzkości, a zwłaszcza do dzieci.
I w takim oto stanie mego ducha Niunia postanowiła zamiast przebierać się w piżamę roztrząsać różne problemy egzystencjalne i realizować w związku z nimi strajk nie-przebieraniowy. Ponieważ nie poskutkowała metoda coraz głośniejszego i dobitniejszego powtarzania „przebierz się”, zastąpiłam je krótkim, zrezygnowanym „rób, co chcesz”.

Ale okazało się, że córeczka potrzebuje:
- lekarstwa na kaszel,
- pomocy przy kąpieli,
- pomocy przy wyniesieniu klatki z Tutkiem
- mnóstwa różnych informacji…

Zaparłam się, jak tylko głupio może się zaprzeć znękana dniem matka. Oświadczyłam, że każdy robi to, co chce, a mi się teraz nie chce podawać syropów i ręczników czy przenosić chomików.
Tata zsolidaryzował się ze mną.
Protestant skwapliwie korzystał z danej wolności.
Niunia wyła, wrzeszczała, jęczała… i żałowała.

Ale nie to było ważne – ważne, a zarazem zaskakujące było to, że z dziką rozkoszą czułam, jak miło jest olewać dzieciaki. I rosło we mnie zrozumienie dla patologicznych matek, a nawet swego rodzaju zazdrość, że one na co dzień mają taką wolność ;)
Niestety delektowanie się wolnością przerywała Niunia wdzierając się do mego wnętrza przez uszy, co spowodowało, że zdjęła mnie litość… nad sąsiadami. Postanowiłam wrócić w skórę nieco-mniej-patologicznej-matki.

Ostatecznie dzień zakończyłyśmy z Niunią pogadanką na temat wzajemności w rodzinie.

I tak oto Niunia poznała niuanse systemowej teorii rodziny, znaczenie wzajemnych układów i więzi, problematykę tworzenia podsystemów, wartość homeostazy, granic i ich przepuszczalności… no dobra – część informacji zostawiłam do następnej pogadanki ;)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Incydent z happy endem

Wyjechaliśmy na kilka dni do znajomych, którzy też wychowują adoptusię, na dodatek w wieku Niuni, więc dziewczyny miały, co robić, o czym gadać, czym się bawić… Adoptusia – Wiki, to FAS-olka w bardzo klasycznym i niemal czystym wydaniu. Nie jej wina, że przed urodzeniem pojona była regularnie trunkami wysokoprocentowymi, a teraz zachowania i panowanie nad sobą ma w rozsypce. No i przydarzył się incydent. Było bardzo późne popołudnie. Dziewczyny mogły wyjść przed dom, żeby w ślepej, zupełnie nieruchliwej, więc bezpiecznej uliczce pojeździć na rolkach i hulajnodze. Po pół godzinie wyszłyśmy, żeby zabrać je na spacer, ale ich… nie zastałyśmy.

Na początku spokojnie przemierzyłyśmy pobliskie osiedla. Kątem oka zarejestrowałam, ile tam zaułków, zarośli, ludzi (podejrzanych oczywiście ;)) i jak niedaleko jest droga, którą tak w góry, jak i nad morze – może nie szybko, ale spokojnie – dotrzeć można. Druga runda po okolicy nie była już taka spokojna, tym bardziej, że w międzyczasie zapaliły się latarnie wiadomo co zapowiadając. Obie zaczęłyśmy nerwowo zastanawiać się, co robić (a oczyma wyobraźni widziałyśmy już nagłówki gazet: „Matki adopcyjne zgubiły dzieci” i komentarze pod internetowymi newsami: „płacą takim, a nawet zająć się dzieckiem nie potrafią…”, bo przecież ludzie WIEDZĄ, że dzieci przyjmuje się do rodziny dla pieniędzy ;)).

Na szczęście na horyzoncie pojawiły się dwie szczebioczące, radosne dziewczynki o twarzach nie skażonych żadną refleksją…
To ostatnie skłoniło nas do niezbyt etycznego postępku. Poważnie poinformowałyśmy je, że policja została zawiadomiona o ich zaginięciu. Generalnie jestem przeciwniczką ściemniania, ale niefrasobliwość Wikusi, która udzieliła się też Niuni była porażająca. Trzeba było zabrnąć nieco dalej. Zadzwoniłam do znajomego z prośbą, żeby „po policyjnemu” pogadał z nimi przez telefon. Porozmawiał. Wiki się chyba zbytnio nie przejęła, bo ona generalnie niczego się nie boi. Z Niunią musiałam temat przerobić jeszcze raz po powrocie do domu, bez wzorca wytyczanego przez Wiki. Postawiłam na emocje: moje przerażenie, strach o nią, radość spotkania, wstyd przed „policją”. Ostatecznie Niunia też stwierdziła, że się wstydzi tego, co się wydarzyło.

Taki drobny wakacyjny incydent. Na szczęście z happy endem… i refleksją, jak czasem niedużo trzeba…

Na miłe zakończenie piosenka polecona przez „policjanta” J
http://www.youtube.com/watch?v=CXgoJ0f5EsQ

sobota, 10 sierpnia 2013

Wychowawcze oddziaływania dzieci na rodziców

Umówiliśmy się rodzinnie, że ja z dzieciakami dojadę do centrum samochodem, tam spotkamy się z tatą, a potem razem pojedziemy załatwiać sprawy. 
Na miejscu naszego spotkania odbył się nieoczekiwany i nieplanowany wyścig rodziców, żeby w samochodzie… zająć miejsce pasażera. Oboje dopadliśmy klamki i zaczęliśmy się śmiać, widząc zresztą zaskoczone miny przechodniów. Tata ustąpił mi miejsca. Wsiedliśmy i… usłyszeliśmy reprymendę od córeczki: 
„Teraz nie jestem waszą córką, bo się wstydzę za was!” 
Ups!

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Powtórka z rozrywki

czyli poszukiwanie skarbów po raz drugi.


Tym razem okoliczności poważniejsze:
- dłuższa trasa
- nieprzeniknione ciemności (wieś, las i brak łuny miejskiej)
- towarzystwo krwiopijczych stworzeń latających i pełzających
- znajome osiedle i pobliskie chaszcze wymienione na nieznany (dzieciom) las
- wycie psów wzmacniające poczucie powagi sytuacji i grozy ;)

Tym razem nawet Protestant był od pierwszych chwil zachwycony. W lesie bywały chwile horroro-podobne, ale wówczas rodzice stawali na wysokości zadania J Nasz syn był do tego stopnia szczęśliwy, że nawet zdarzyło mu się wyznać, że nas kocha. Co prawda rzucił się w ramiona ojcu, ale zdążyłam usłyszeć to „kocham WAS” i też odebrać należną mi radość J

W czasie wędrówki było mnóstwo czasu na opowiadanie dzieciakom o przyrodzie i gwiazdach. Niunia przy okazji coraz lepiej operowała kompasem.
Był też czas na odpoczynek i skonsumowanie znalezionych w krzakach posiłków regeneracyjnych ;)
Wyprawa skończyła się na podwórku u babci – tam był skarb i namiot, w którym spędziliśmy resztę nocy.


Następnego dnia rano Niunia zaczęła rysować historyjkę obrazującą nasze „przygody”. W załączniku jej pierwsza część. 

Chyba wystąpię do Rady Języka Polskiego o akceptację nowej pisowni wyrazu „przywiózł” ;)

czwartek, 1 sierpnia 2013

Nocne poszukiwanie skarbów

Nasze dzieci nie mają z nami lekko ;)
Zerwaliśmy je w nocy na równe nogi, żeby przepędzić po osiedlu i jeszcze dalej po różnych ciemnych chaszczach w poszukiwaniu skarbów J (tata bohatersko wcześniej objechał trasę zostawiając ślady w postaci liścików, batoników, prezencików, strzałek…).

Pobudka zaczęła się przewidywalnym rykiem Protestanta, który został łagodnie acz stanowczo spionizowany, ubrany i wystawiony za drzwi.
Niunia, jak prawdziwy poszukiwacz skarbów, od razu stanęła na wysokości zadania.

Młodzi w domu dostali latarki na głowy, kompasy i pierwszy list z poleceniem poszukania głazu przy najbliższej piekarni. Od tego momentu byli już ożywieni i podekscytowani. Z zapałem szukali wyznaczonych dróg. Momentami szliśmy ciemnymi ścieżkami – wtedy młodzież chętnie się do nas kleiła, a Niunia, jak to Niunia, analizowała swoje uczucia pięknie określając, kiedy się boi bardziej, a kiedy mniej.

Dzieciaki, po pierwszych spacyfikowanych przez nas próbach rywalizacji, świetnie ze sobą współpracowały. Niunia oddawała Protestantowi do przeczytania liściki pisane drukowanymi literami, Protestant oddawał te z pisanymi literami. Pod koniec trasy oboje podkreślali, że najważniejsza jest współpraca.

Ostateczny skarb mogli odkryć, jak – oczywiście kooperując – rozszyfrowali wiadomość rozwiązując zadania matematyczne (ech, nie mogłam się powstrzymać).
Głównym skarbem były słodycze i świetliki, które można wystrzelić gumką do góry. Protestant miał niezłą zabawę łapiąc puszczanego przez tatę świetlika, Niunia ambitnie sama puszczała swojego.

Całe wydarzenie – choć generalnie udane – jak klamrą spinał wrzask Młodych. Rozpoczął go krzyk Protestanta, że on nigdzie w nocy nie pójdzie, a zakończył płacz Niuni nad poobijanymi gumką palcami. 


Ale i Niunia, i Protestant dopytują się, kiedy następne poszukiwanie skarbów Niedługo, niedługo...