wtorek, 16 grudnia 2014

Przechytrzyć świętego Mikołaja

Dzieciaki świetnie orientują się, że działalność Mikołaja jest podejrzaną podziemną aktywnością dorosłych. Z jednej strony pobudziło ich to do osobistej partyzantki, czego efektem było moje przypadkowe natknięcie się na tajemniczy czarny pakunek w łóżku Niuni.

Ale Partyzanci poszli dalej. Otóż jednego wieczora oświadczyli, że będą razem spać w Niuni pokoju. Nieco mnie to zdziwiło, tym bardziej, że wcześniej konspiracyjnie coś ustalali, zapisywali i wyposażali się w bliżej nieokreślone przedmioty. W swojej naiwności jednak sądziłam, że w nocy w razie czego usłyszę, że coś się dzieje.

Rano obudziłam się w błogim przeświadczeniu, że w nocy nie było żadnej akcji. Tylko jeden szczegół wzbudził moje podejrzenia: krzesło przy szafie (ale jako że do spostrzegawczych nie należę, przyjęłam, że mogło już tam stać od kilku dni). Jednak kiedy Protestant wstał, zapytałam o to krzesło i dopiero jego oryginalna odpowiedź: „To pewnie kot przeniósł”, uświadomiła mi, że noc była jednak dla co niektórych pełna przygód.

Sporo czasu zajęło mi, żeby dzieciaki zechciały wyznać, co takiego wyczyniali pod osłoną nocy. W końcu ujawnili cały plan wraz z osobistymi notatkami.

Z notatek dowiedziałam się, że:
1.       Była wyznaczona tajemnicza godzina: 23.03, która stanowiła początek akcji.
2.       Został rozrysowany plan domu z zaznaczonymi punktami, które wskazywały kolejność przeszukiwania podejrzanych miejsc (łącznie z lodówką J).
3.       Istniały liczne plany awaryjne na wypadek przyłapania przez rodziców, które brzmiały następująco (pomijam błędy ortograficzne ;)):
Plan awaryjny A: chować się za łóżkiem.
Plan awaryjny B: pić z kubka i mówić, że byliśmy spragnieni.
Plan awaryjny C: mówić, że kot hałasował i chcieliśmy go złapać.
Plan awaryjny D: mówić, że woda kapała i chcieliśmy ją zakręcić.
4.       Notatki z kolejnego dnia zawierały stwierdzenia: „mama coś podejrzewa, bo zauważyła krzesło”.

Akcja, mimo że świetnie zaplanowana, nie przyniosła oczekiwanych efektów. Choć, jak później sobie nawzajem uświadamialiśmy, odnalezienie prezentów nie jest najważniejsze, bo przecież wszyscy lubimy niespodzianki J

piątek, 5 grudnia 2014

Farma :)

Niunia przeprowadziła swoje pierwsze zajęcia w większej grupie!

Przed
Sama wpadła na ten pomysł, że chce dać coś z siebie innym. Postanowiła, że spotkanie będzie polegało na wspólnym robieniu farmy. Genialne – pomyślałam i pomogłam Niuni dopracować szczegóły. Kilka dni pomysły dojrzewały i robiłyśmy stosowne przygotowania. 
I tu pojawił się jeden „jak miód na serce” moment – Niunia w trakcie przygotowań spojrzała na mnie z miłością w oku i zapytała: „I ty tak zawsze przygotowujesz się do naszych zajęć?”. „Do wspólnych – tak” – brzmiała moja odpowiedź, czym zasłużyłam sobie na bezgraniczny chwilowy podziw.
Niunia upierała się, żebym w trakcie zajęć zostawiła ją na pastwę przybyłych gości, na co nie mogłam się zgodzić, bo chciałam mieć pewność, że to pierwsze poważne przedsięwzięcie nie będzie porażką.

W trakcie
Tak jak przewidywałam, małolaty nie bardzo skupiali się na tym, co Niunia mówiła, ale dobrze reagowali, jak ja powtarzałam ;) Niunia więc mogła przeprowadzić swoje zajęcia.
Po pierwsze powiedziała, jaki jest cel.
Po drugie, zorganizowała mniejsze ekipy, które były odpowiedzialne za zdobycie wiedzy o poszczególnych zwierzętach (w każdej z grup szczęśliwie znalazł się znudzony młodszy uczestnik, który ostatecznie został zaangażowany do wykonywania plastelinowych zwierzątek).
Po trzecie, wszystkie grupy podzieliły się informacjami o tym, czego potrzebują zwierzęta.
Po czwarte, ukonstytuowały się trzy ekipy: 1) sklepowa – sprzedająca zwierzęta, 2) zaopatrzeniowa – dostarczająca towar do sklepu, 3) budowlana – przygotowująca stodoły, obory, kurniki…
Praca zawrzała! W międzyczasie następowały płynne wymiany między ekipami, bo wielu chciało wypróbować swoich sił w innych rolach.
Ostateczny efekt był imponujący, bo oprócz tego, co było zlecone do zrobienia, spontanicznie powstały: płot wokół farmy, kombajn (w wykonaniu zgranego duetu Protestant – Urwis, co było największym moim zaskoczeniem tego spotkania). A sklep został wyposażony w żywność dla zwierząt i nie zakończył swojej działalności wraz z powstaniem farmy. No i dostawcy towaru dzięki temu nie stracili pracy, tylko musieli się przebranżowić w produkcji J

Po zajęciach
Niunia tego wieczoru była ledwo żywa. Dopiero wtedy okazało się, ile napięcia w sobie miała (choć nie było tego zupełnie widać). Najpierw oświadczyła, że czuje się chora i chyba ma gorączkę. Zmierzyłam jej temperaturę i okazało się, że ma 35,4 st. C. No odpłynęła po prostu. Starałam się umilić jej czas, żeby mogła spokojnie dojść do siebie. Potem wyhamowanie przeszło jej w nadmierne pobudzenie z agresją słowną i fizyczną. Wiem, trudno sobie wyobrazić aniołkowatą Niunię w akcji ;) Irracjonalność jej mowy sprawiała, że nie skupiałam się na tym, co mówi, tylko na tym, żeby mogła pozbyć się napięcia.
Ostatecznie spędziłam z nią kilka godzin tuląc, gadając, masując… Niunię strasznie bolała głowa i nie mogła zasnąć. Na szczęście pomogło gadanie przypominający trening autogenny Schultza. Te kilka godzin nie było łatwych, ale wiedziałam, że muszę to przetrwać.

A teraz wiem jedno – niezbędne są zajęcia dotyczące radzenia sobie ze stresem. I wiem jeszcze drugie – dobrze, że Niunia nie chodzi do szkoły, bo codzienny stres by sprawił, że funkcjonowałaby znacznie gorzej.  

środa, 12 listopada 2014

Złote myśli

Niestety złote myśli mogę usłyszeć coraz rzadziej, bo dzieci coraz bardziej świadome i kontrolujące języki. Ale perełki się zdarzają. To te z ostatnich kilku miesięcy (z nostalgią wspominam czasy ich wieku przedszkolnego, kiedy sentencje warte odnotowania pojawiały się w takich ilościach niemal każdego dnia...):

Mówię do Niuni:
- Bardzo byś mi pomogła, gdybyś zaniosła te rzeczy na górę.
I słyszę:
- Och, mamo, ty to umiesz głosem robić oczka kota ze Shreka.

Protestant zniesmaczony postępowaniem siostry: Niunia jest goło czasem słowna.

Protestant ustalając zasady zabawy w rodzinę upewnia się: mamo, a prawda, że ty Franusia urodziłaś własnoręcznie?

Protestant, burząc chwilowo swój protestancki wizerunek: mamo, nie musisz mi dziękować, zawsze do usług.

Protestant niezwykle dojrzale: martwi mnie, bo mam układ nerwowy i się tak złoszczę (oczywiście był to punkt wyjścia do edukacji emocjonalnej J).

Protestant: Już mam dość sam spać! Chcę mieć kobietę! Mądrą i piękną. Nazwę ją… Edyta.

Niunia wspaniałomyślnie o tacie: Nasz tata nigdy by nic nie ukradł. Chyba że miałby powód… żeby nas odzyskać J

Niunia wspaniałomyślnie o mamie: Jakby nie było żadnych bogów, to ty byś była moją władczynią J

Ciocia na krótką chwilę wylądowała na oddziale patologii ciąży. Niunia nie omieszkała innych informować, że ciocia jest na „pedagogii ciążońskiej”.


wtorek, 11 listopada 2014

Dalej temat współpracy

... temat ważny, poważny i odważny ;) Dzieciaki po raz kolejny miały robić zadania, które wymagały wspólnego wysiłku i korzystania z umiejętności wszystkich oraz podejmowania decyzji uzależnionych od preferencji różnych osób (i to było najtrudniejsze).
W czasie naszych zajęć korzystam z książki, która jest dostępna on-line:
a w której są historyjki udowadniające, że współpraca jest w dzisiejszym świecie niezbędna do przetrwania i odniesienia sukcesu. Książeczkę polecam z całą zawartością i z pełnym przekonaniem J

Dodatkowo posłużyłam się krótkim, acz wymownym filmikiem:

I po tym wprowadzeniu nastąpiło szaleństwo współpracy J
Jeden patent zachwalam i rekomenduję szczególnie. Numery z zadaniami porozkładam po domu. Dzieciaki miały stworzyć ekipę poszukiwawczą działającą na specyficznych zasadach:

1.       Poszukiwania miały odbywać się w całkowitym milczeniu.
2.       Jak ktoś znalazł, miał zawiadomić innych (w milczeniu, posługując się ustalonymi znakami).
3.       Dopiero jak wszyscy wiedzieli, gdzie jest poszukiwana cyfra, mogli wydać wspólny, wcześniej ustalony okrzyk.
4.       Nikt nie mógł dotykać tabliczki z numerkiem (chodziło o wyeliminowanie rywalizacji, kto tym razem numerek odrywa, niesie, oddaje… i czuje się ważniejszy ;)).
5.       Przebijali sobie piątki po wykonaniu zadania.


Młodzież bardzo się wkręciła. Dodatkowo większość zadań o określonym numerze wymagała współpracy (lub udzielania wzajemnej pomocy). 
Na uwagę zasługuje zwłaszcza jedno, które polegało na wycięciu określonych figur geometrycznych i ułożeniu wspólnej kompozycji. Wycięcie było proste – szybko i sprawnie nastąpił podział: kto, co, gdzie i jak. Gorzej było z kompozycją. Tutaj odbyły się prawdziwe negocjacje. Każdy po kolei (i nawet kilkukrotnie) przechodził sinusoidę od pełnego zaangażowania do kompletnego zniechęcenia i z powrotem. Pertraktacje doprowadziły jednak dzieciaki do finału. Generalnie byłam zachwycona stylem dyskusji, bo trudno było nie zauważyć w nim sporej dozy dojrzałości J

sobota, 1 listopada 2014

Edukacja domowa wypacza :P

Wczoraj dzieci nie miały „szkolnego” dnia. Właściwie ostatnio mają niewiele takich dni, w czasie których SIEDZĄ i czegoś się uczą. Tym razem było podobnie. Rano w pokaźnej już grupce dzieci ED odbyły grę terenową, w czasie której ganiały po Starym Mieście i poznawały tajemnice, fakty, ciekawostki…

Potem zahaczyliśmy o wystawę pająków i gadów, więc też było ruchowo-edukacyjnie.

Ale jak wróciliśmy do domu, to Protestant poprosił mnie o… jakąś nową książkę (zwykle kupuję dużo różnych książek, nie daję dzieciakom wszystkich na raz tylko chomikuję i wyciągam w stosownych momentach). Stwierdziłam jednak, że nie dam od razu, bo poprzednie książko-ćwiczenia zostały jedynie przejrzane (Protestant dostał ćwiczeniówkę o kontynentach, Niunia o ochronie środowiska). Obiecałam, że dam następną, jak tylko z tą się obrobi.

Protestant spragniony nowych książek dziarsko zabrał się do pracy. Byłam przekonana, że zajmie mu to jakieś 3 dni ;) Ale się zawziął! Co więcej: dołączyła do niego Niunia. Na dwa fronty ich wspomagałam (wspomagana też momentami przez tatę). Zajęło im to jakieś 1,5 godziny, więc był już zaawansowany wieczór, kiedy mogli wybrać zakres tematyczny i dostali upragnione nowe książki.

Niunia wybrała mity greckie, a Protestant książkę o gladiatorach.

I – jak łatwo się domyślić – ich czas nauki tego dnia jeszcze się nie zakończył.

Taaaak, edukacja domowa wypacza… „naturalny” opór dziecka przed zdobywaniem wiedzy…

W takich momentach wzmaga się we mnie bunt przeciwko podstawie programowej i przymusowi edukacyjnemu. 

środa, 29 października 2014

Bunt na pokładzie

W tym roku naszym dzieciom towarzyszą Iskierka i Urwis. Tym sposobem nasza ekipa to reprezentanci klas: 1, 2, 3 i 4.
Współpraca to jeden z ważniejszych elementów funkcjonowania w grupie, który można rzeczywiście rozwijać. I taki pojawił się pomysł na zajęcia w naszej małej grupce.
Pierwsze podejście zrobiłam jakieś dwa tygodnie temu i doświadczyłam porażki, jakiej już dawno nie doznałam. To co zrealizowaliśmy miało następujący przebieg:
1.       Młodzi (każdy z osobna) rozwiązali dostosowany do poziomu możliwości matematycznych szyfr, po którego rozwiązaniu wyszło hasło WSPÓŁPRACA.
2.       Kolejne zadanie polegało na przenoszeniu piłeczek z jednego miejsca na drugie. Tu mierzyłam czas indywidualnie, potem w parach, a potem w grupie. W tym zadaniu ukazanie sensu współpracy wyszło wręcz idealnie. Czasy mierzone indywidualnie nie dorównały tym, które mieli wykonując zadania w grupkach (tym bardziej, że zaczęli się umawiać, w jaki sposób zadziałać, żeby wypaść lepiej).
3.       Potem próbowaliśmy wspólnie określić, czym jest współpraca.
I niestety zakończyliśmy tego dnia moją część zajęć, bo… pojawił się bunt na pokładzie. Wszystko szło gładko dopóki zadania były łatwe, proste i przyjemne. To był prawdziwy cios, bo naprawdę starałam się i przygotowałam wiele innych atrakcyjnych (choć wymagających zaangażowania) zadań.

Tego dnia musiałam nagle zmienić front. Uświadomiłam zgromadzonym, że jak na razie to ja włożyłam mnóstwo wysiłku w to, żeby nasze spotkania były atrakcyjne, a z ich strony widzę jedynie wymagania i opór. Bardzo się zaangażowałam, a moje działania nie zostały docenione. W związku z tym określiłam swoje oczekiwania: teraz oni dopracują się jakichś zasad, które mi przedstawią i które mi pokażą, że oni również chcą coś włożyć ze swej strony.

Nastąpiła burzliwa dyskusja, w której nie brałam udziału, ale której nie dało się nie słyszeć (może nawet sąsiedzi słyszeli ;)). Ale efekt był imponujący. Oprócz elementów, których w ogóle nie oczekiwałam (czyli laurek i kwiatów) otrzymałam listę, a na niej deklaracje dotyczące zaangażowania. Pojawił się m.in. punkt, że Młodzi chcą sami przedstawiać część zajęć pozostałej grupie. Ten pomysł podchwyciłam i tym sposobem powstały tego dnia trzy lekcje:
1.       O ułamkach – genialnie przeprowadzona przez dziewczyny i skierowana do chłopaków. Nauczycielki wyjaśniły tak, że faceci nie mieli problemów z pojęciem istoty tego matematycznego tworu. Potem dały plastelinę i tępe noże, a zadaniem uczniów było wylosowanie zadania (np. z napisem 1/3) i odkrojenie takiej części plasteliny. Wśród zadań pojawiły się też podchwytliwe, np. 4/4. Na koniec demonstrowały wszystko na owocach, co jeszcze bardziej pobudzało chęci zgłębiania tajników matematyki. Wszystko po prostu genialne J
2.       O strażakach – Protestant po przeczytaniu różnych informacji o strażakach… wcielił się w rolę strażaka, który przyszedł, żeby przeprowadzić zajęcia z dziećmi. Tradycyjnie musiałam stopować go przed okraszaniem historii jakimiś opowiastkami rodem z horroru.
3.       O skałach i minerałach – to lekcja Urwisa, który po przeczytaniu stosownych informacji w książeczce opowiadał o skałach (tu też nieco musiałam hamować wybujałą wyobraźnię, która miała uatrakcyjnić informacje czyniąc je niekoniecznie prawdziwymi), a potem zorganizował ekipę naukowców poszukującą minerałów w naszym ogródku (sam nawet jako prowodyr przedsięwzięcia znalazł skamielinę!)


Te doświadczenia ukazały zasoby naszej grupy, z których zamierzamy korzystać. Marnują się nauczycielskie talenty, bo… za dużo podajemy na tacy. Ale to właściwie powinnam napisać już w czasie przeszłym ;)

niedziela, 12 października 2014

Edukacja zdrowotna

Sobotnie popołudnie. Teoretycznie czas laby i odpoczynku, a tymczasem słyszę, jak z sąsiedniego pokoju dobiegają odgłosy nauki w najlepszym wydaniu. Niunia wzięła się za obniżanie poziomu niewiedzy brata. Ogarniała układ oddechowy czytając, opowiadając i demonstrując, a także zachęcając do wykonywania eksperymentów z nabieraniem powietrza, zatykaniem nosa itp. Aż tu w pewnym momencie słyszę:
- Ale papierosy można palić dopiero jak się jest dorosłym…
Nie wytrzymałam i zaprotestowałam. Na co usłyszałam:
- Mamo, wyjdź. Tutaj nie mogą przychodzić rodzice!
Pokornie się dostosowałam, ale nadstawiłam ucha. I słyszę:
- Dzień dobry. Jestem nową nauczycielką. Poprzednia została zwolniona, bo głupoty gadała o paleniu papierosów.

No! JJJ

piątek, 26 września 2014

Alternatywa dla szlaczków

Nadszedł ten nielubiany moment, kiedy od dziecka wypada czegoś wymagać. Podstawa programowa wyraźnie wskazuje, że Protestant powinien kreślić znaki ogólnie rozumiane i mieszczące się w liniaturze. Przewidywałam z tym spory problem, bo wykazywał niezbyt duże zainteresowanie pisaniem, a kiedyś przy okazji badania w poradni jeszcze przed podjęciem edukacji domowej okazało się, że sprawność manualna odstaje na minus nie tylko od normy, ale też od poziomu innych umiejętności. No więc moje obawy były słuszne. Wtedy dostałam zalecenia, żeby szczególnie skupić się na tej sferze i synka stymulować (np. dawać mu do rysowania szlaczki). Żeby było jasne: do tych zaleceń się nie zastosowałam, co czyni moją wyrodność jeszcze bardziej wyrazistą. Zaryzykowałam i zrobiłam po swojemu:

Po pierwsze, Protestant trafił na zajęcia plastyczne (zupełnie przypadkowo) do niezwykłej osoby. Ze świadomością, że ma dwie tzw. lewe ręce (choć akurat lewa ręka Niuni jest sprawna niezwykle twórczo, w związku z czym bez sensu widzę głęboki bezsens tego powiedzonka). Miałam też świadomość, że towarzyszyć mu będzie niezwykle utalentowana plastycznie starsza siostra – było to ryzykowne posunięcie. Ale – jak wspomniałam – prowadząca zajęcia okazała się Aniołem. Pani Anioł niemal od pierwszych spotkań z Protestantem wynajdowała niuanse, którymi warto się było pozachwycać. A to doborem kolorów, a to niekonwencjonalnym kształtem przedstawianych przedmiotów, a to oryginalnym wykończeniem… Ktoś inny użyłby sformułowania typu „nie mieści się na kartce”, ale pani Anioł potrafiła dostrzec coś innego. I wiedziałam, że ona po prostu ma dar, przy którym Protestant nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko rozkwitnąć :)

Po drugie – do rozkwitu Protestant potrzebował 24-godzinnego dostępu do nieograniczonej ilości kartek oraz różnorodnych narzędzi pisząco-rysujących (lub choćby zostawiających ślady). Zorganizowanie tego wymagało jedynie zaakceptowania stałego bałaganu. Protestant dosyć chętnie korzystał i nadal korzysta z tej możliwości. Idzie i tworzy. Kilkadziesiąt za jednym posiedzeniem. Zwykle powstają całe cykle (np. kilkaset rysunków rycerzy). Gdybyśmy chcieli je archiwizować, musielibyśmy wynająć jakąś halę. No chyba że zdecydowalibyśmy się je sprzedawać, to byśmy… Ale na takie bogactwo nie jesteśmy jeszcze gotowi :P

Po trzecie – wykazywałam (i nadal wykazuję) przerażającą słabość do liścików pisanych przez dzieciaki. Nawet tych o treściach niezbyt mile widzianych, np. „możemy zjeść czekoladę?”. Młodzież zna tę moją piętę Achillesową, co pobudza ich do pisania.

Podejście takie mogło się wydawać nietypowe, bo nie zawierało elementów przymusu, bez którego nauka pisania u opornych wydaje się niemożliwa, ale doprowadziło nas do etapu wieńczącego ten ryzykowny proces. 
Kilka razy zdarzyła się taka oto poranna konwersacja:
- Co dzisiaj będziesz robić?
- Będę się uczył pisać, cały dzień. Nie chcę robić nic innego.


I wszystko wskazuje na to, że nasz syn, który nie narysował w swoim protestanckim życiu ani jednego szlaczka, będzie pisał i to całkiem wyraźnie :)

niedziela, 21 września 2014

Dzień Kropki

Nowy rok szkolny i wydawałoby się - nowe wyzwania.
A tymczasem mam wrażenie, że z roku na rok jest coraz łatwiej. Młodzi są wdrożeni do nauki, a - co ważniejsze - nie są zrażeni przymusem edukacyjnym, więc chętni. Możliwość podejmowania osobistych decyzji co do rodzaju zajęcia jest po prostu zbawienna.

Wzięliśmy udział w Dniu Kropki:
https://www.youtube.com/watch?v=ILSyGSaMoEg (tu filmik z polskimi napisami i lektorem).
http://www.edunews.pl/nowoczesna-edukacja/edutainment/2766-na-poczatku-byla-kropka

Dzień Kropki to święto wzmacniania kreatywności i akcentowania talentów dzieci. U nas również odbyły się rozmowy o mocnych stronach i twórcze działania skoncentrowane na kropce m.in. skojarzenia z kropką i malowanie odświętnych strojów.
W załączniku główne efekty :)


piątek, 1 sierpnia 2014

Ocenianie, nagradzanie


Dziś dotarłam do artykułu, o którym czytałam, a który wreszcie dane mi było przeczytać. Streszczenie (głównie wyników) poniżej, bo warte zastanowienia:

W eksperymencie brały udział dzieci w wieku przedszkolnym, które za szczególnie atrakcyjne uznawały zabawę pisakami w czasie wolnym. Podzielono je na trzy grupy:
1. eksperymentalna, której zapowiedziano, że po zabawie pisakami otrzymają nagrodę.
2. druga grupa, która otrzymała taką samą nagrodę, choć jej tego nie zapowiadano.
3. grupa, której ani nie zapowiadano nagrody, ani jej nie otrzymała.

Po kilku dniach wśród zabawek, którymi mogły się bawić dzieci w czasie wolnym, pojawiły się też te ulubione pisaki. Badacze obserwowali dzieci z różnych grup i mierzyli czas poświęcony przez nie na zabawę właśnie nimi. 
Najciekawsze spostrzeżenie: dzieci z pierwszej grupy bawiły się pisakami o połowę krócej niż pozostałe dzieci.
Okazało się, że już tak bardzo nie lubiły czynności, która wcześniej sprawiała im radość, a za którą były nagrodzone. Taki paradoks, który warto znać :) I dać dzieciom święty spokój, kiedy robią to, co lubią (a często tym, co lubią jest uczenie się różnych rzeczy).

Zainteresowanych odsyłam do źródła:
Mark Lepper, David Greene, Richard Nisbett (1973) Undermining Children's Intrinsic Interest with the Extrinsic Reward: A Test of the "Overjustification" hypothesis, "Journal of Personality and Social Psychology", nr 28, s. 129-137.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Emocje

Przez cały rok na zajęciach (łączonych) rozmawialiśmy o emocjach. Powoli wtajemniczałam dzieciaki w problematykę:
- jakie są emocje?
- jak odczuwamy emocje w ciele?
- jak to się dzieje, że je odczuwamy?
- po co je odczuwamy?
- jakie emocje służą nauce?
- co zrobić, żeby pozbyć się tych emocji, które nie sprzyjają nauce?
- dlaczego warto rozmawiać o emocjach?

Zdarzało się, że sporą część zajęć zajmowało nam wymyślanie, a potem realizowanie pomysłów mających na celu pomoc osobie, która akurat tego dnia odczuwała smutek, lęk, złość..., bo przecież one nie sprzyjają uczeniu się.

Przy okazji wtajemniczałam dzieciaki w coraz to bardziej zaawansowaną wiedzę. Właściwie co jakiś czas zastanawiałam się, czy dobrze inwestuję. 

Aż tu pewnego dnia....
Nasza córeczka usmarowała sobie paznokcie na czerwono. Oczywiście nie bardzo mnie to ruszyło aż do momentu, w którym odkryłam, że również umywalka doświadczyła obfitej obecności lakieru. Postanowiłam go skonfiskować, a wtedy okazało się, że to był mój lakier. Niunia schowała się pod kołdrą i nie chciała rozmawiać. Pytam się więc: jak się z tym czujesz? Powiedziała, że jest smutna i się wstydzi. Koniecznie chciała zrekompensować straty, ale powiedziałam, że mi wystarczy, jak opisze swoje uczucia. I poszłam.

Rano dostałam od niej kartkę z... rozrysowanym mózgiem (z uwzględnieniem półkul) i z podpisanymi emocjami: zawstydzenie, zasępienie, trochę złości i trochę szczęścia (to ostatnie mnie po prostu rozbroiło - jak mogła pominąć szczęście płynące z tego, że jednak skorzystała z lakieru?)

Inwestycja w naukę o emocjach się jednak opłaca :)

sobota, 26 kwietnia 2014

Księciem być...

Protestant co jakiś czas dobitnie ogłaszał swój ucisk i wyrażał niezadowolenie, że pochodzi z tak prostej rodziny. Ubolewał, że nie jest królem, księciem czy kimś w tym rodzaju. "Bo król ma lepiej - nie musi nic robić i ma sługi!!!" - to taki typowy tekst.
Ostatnio natknęłam się na artykuł, który wybawił naszego syna od tych mąk psychicznych związanych z nierównościami społecznymi:

http://ciekawostkihistoryczne.pl/2014/04/03/jak-wychowywac-arcyksiecia-odkrywamy-tajniki-habsburskiej-edukacji/

Przeczytałam Protestantowi tekst (tłumacząc na prostszy język) i zaproponowałam, żeby spróbował być księciem. Zgodził się ochoczo. Podobało mu się, że zwracałam się do niego tytułując "książę", ale mina mu zrzedła, jak się okazało, ilu rzeczy nie wypada księciu oraz jakiego wysiłku wymaga uczestniczenie w naukach przez kilka godzin i niemożność zadecydowania o własnej aktywności. Wytrwał jakieś pół godziny :)

Ciekawa jestem, czy za jakiś czas znowu usłyszę protestanckie: "król/książę to ma dobrze!".

środa, 5 marca 2014

Normalna szkoła

W nasze życie wkradła się nudna (acz w moim odczuciu przyjemna) stagnacja. Wszyscy przystosowani, żadnych ekscesów. Normalnie nie ma co opisywać, a jednocześnie "żyć - nie umierać".
Ale pewnego dnia podsłuchałam dzieciaków rozmowę o szkole. Protestant pytał Niunię o jej zapatrywania w tej kwestii (chodziło o szkołę tradycyjną), a ona na to:
- Ja wolę normalną szkołę.
- Co to znaczy „normalną”? – tu musiałam się wtrącić, bo umierałam z ciekawości.
- No, naszą – odpowiedziała nieco zdziwiona moim pytaniem Niunia.
No tak, pojęcie „normalnej szkoły” jest względne J

W tej naszej normalnej szkole, jak się dzisiaj okazało, jest Obrażalska Nauczycielka, która niezbyt cierpliwie czekała, aż uczniowie dokonają ostatecznych przepychanek przy szorowaniu zębów i przyjdą pobierać nauki. Postanowiła naukę zastąpić nauczką ;) Oświadczyła, że skoro tak się sprawy mają, to ona ma wiele ciekawszych zajęć i właśnie zamierza się odizolować i zająć swoją pracą.
Niunia i Protestant to mądre dzieciaki, więc w mig pojęły, że z Obrażalską nie ma żartów. Po jakimś czasie pojawiły się na biurku kolorowe „pszeprosiny”. Obrażalska przyjęła je łaskawie, ale oznajmiła, że nie ma ochoty porzucać swojej pracy. Niunia i Protestant oddalili się, ale nie za daleko, co zdziwiło Obrażalską. Z zaciekawieniem zajrzała do „sąsiedniej klasy”, a tam bez trudu zauważyła, że szybko znalazła swoją następczynię. Niunia – Nauczycielka uczyła Pilnego Protestanta. No więc Niuni-elka z całym zapałem przedstawiała swoje ośmioletnie doświadczenia w zakresie czytania, pisania i liczenia, a Pilnie-stant z ogromnym zaangażowaniem wszystko przyjmował i bez mrugnięcia okiem wykonywał polecania. Dodatkowo Niuni-elka w chwilach wytchnienia od pytań Pilnie-stanta kontynuowała proces samokształcenia w zakresie dzielenia.


I tak wygląda nasza „normalna szkoła” J

sobota, 22 lutego 2014

Poprawianie błędów

To problem w ogóle w nauczaniu. Może ktoś go rozwiązał i może podpowiedzieć? Ja na razie chodzę po omacku. Wiem, że Niunia źle reaguje na poprawianie. Jak zepnie się w sobie, to przechodzimy zwycięsko, ale atmosfera gęstnieje w mgnieniu oka. Ostatnio tak zgęstniała, że nie uchroniłam się przed trzęsieniem ziemi z wykonaniu wściekłej Niuni. I to mnie zmusiło do uruchomienia głębszych procesów myślowych.
Często wykorzystuję zaznaczanie tego, co jest zrobione dobrze. Niunia może cieszyć się widząc serduszka czy kwiatuszki przy dobrych odpowiedziach. Nieprawidłowe zostawione są bez niczego. Zwykle prowadzi to do zainteresowania, co jest nie tak.

Ale w ostatnim czasie nasza córeczka w ogóle nie chce wiedzieć, co jest nie tak. 
Przedwczoraj napisała opowiadanie (rzuca kościami opowieści, które można kupić tu:  http://www.rebel.pl/product.php/1,311/19771/Story-Cubes.html i wymyśla do nich historyjkę). Przeczytałam, skomentowałam treść i koniec.
- I nie ma błędów? – z nadzieją rzuciła Niunia.
- Tego nie mogę powiedzieć, ale nie będę nic ci pokazywać dopóki nie powiesz mi otwarcie, że chcesz – odpowiedziałam.
Asekuracja na niewiele się zdała – Niunia i tak się obraziła „na śmierć i życie”. No więc może ktoś ma jeszcze jakiś pomysł na łagodzenie momentów poprawiania błędów?

czwartek, 20 lutego 2014

Po kryzysie

Blog jest jednak pewną przestrzenią (auto)kreacji. Przeszłam okres głębokiego zwątpienia, ale jakoś nie zamierzam tego opisywać. Jednak znacznie łatwiej jest ujawniać sukcesy niż porażki, upadki czy choćby tylko potknięcia. Niech pozostanie więc wrażenie, że wszystko przebiega u nas bez większych zakłóceń i generalnie nasze życie jest sielanką. No bo aktualnie (i pewnie chwilowo) jest ;)
Mogę więc dalej kontynuować odnotowywanie podnoszących na duchu wydarzeń.

Na wspólnych zajęciach dałam młodzieży zadanie: przygotowanie ZOO. Aktywności dzieciaków polegały na:
- czytaniu i wyszukiwaniu informacji na temat zwierząt (nie mogli przecież stworzyć ZOO nic nie wiedząc o nich),
- kupowaniu zwierząt (wchodziła w grę gruba kasa, dla ułatwienia mogli posiłkować się nie tylko banknotami, ale też ilustrującymi je koralikami, co sprawiało obracanie dużą gotówką znacznie łatwiejszym),
- rysowaniu i rozmieszczaniu zakupionych zwierząt w ZOO,
- pisaniu podań do sponsorów (czyli do mnie ;)) o sfinansowanie kolejnych konkretnych zakupów.

Na zakończenie odbyłam spacer po stworzonym ZOO i dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy na temat życia, zwyczajów i potrzeb poszczególnych mieszkańców.

Polecam tego typu projekt! Dzieciaki w wielu momentach musiały się dogadywać, planować, rozdzielać robotę, wzajemnie się motywować.

Szukam kolejnych inspiracji na podobne działania J

sobota, 8 lutego 2014

Jak straciłam (nauczycielski) autorytet

Niunia – w związku z tym, że tata musiał załatwić sprawę w ZUS-ie – zadała szereg pytań związanych z tą instytucją. Efekt był mniej więcej taki: „A ja myślałam, że jesteś mądra. Ale jak zadajesz się z ZUS-em, to nie jesteś. Nie będę się już ciebie słuchać, nie chcę, żebyś mnie uczyła…”.
rozmowa ostatecznie zeszła na temat ludzi stanowiących prawo. Niunia bojowo postanowiła zostać człowiekiem wpływowym, walczyć z niesprawiedliwościami społecznymi, wprowadzać ład i harmonię... A w między czasie chce się uczyć karate, żeby nie dać się wykopać szujom No więc za jakiś czas będziemy mieć nową lepszą Polskę. Cierpliwości zatem życzę... J

niedziela, 19 stycznia 2014

Biznesmeni

Na wspólnych zajęciach zaproponowałam dzieciakom, że mogą „zarobić pieniądze” wykonując różne, dostosowane do indywidualnych możliwości „prace”. Wyceniłam, w zależności od osoby, np. napisanie czegoś, rozwiązanie/wymyślenie zadania, przeczytanie czegoś sobie lub komuś itp.
Młodzież ostro ruszyła do zarabiania. Tu ujawniły się pewne skłonności. Byli tacy, którzy większość czasu spędzili na kombinowaniu pt. „Co zrobić, żeby się nie narobić, a jednak zarobić”. Inni, jak klasyczni przodownicy pracy, od razu zakasali rękawy.
Jak już portfele się nieco zapełniły, każdy mógł zrobić zakupy w moim sklepie z owocami. A ponieważ sklepowa okazała się niezbyt rozgarnięta, każdy musiał sam sobie wydać resztę. Zabawa była pyszna J
Tak pyszna, że Niunia i Protestant następnego dnia zażyczyli sobie powtórkę z rozrywki.
Ale najlepsze wydarzyło się trzeciego dnia. Rano usłyszałam, że Małolaty chcą dalej robić to samo, ale… na ich zasadach. Wymyślili, że oni sami zrobią coś, co mi sprzedadzą. Usunęłam się więc dając im pole do popisu.
Przez (przypadkiem ;)) otwarte drzwi słyszałam, jak planują napisać książkę i mi ją sprzedać. Cenę ustalili realną – 50 zł. I ostro zabrali się do pracy. Trwało to jakieś dwie godziny. Czas był przeplatanką: zgodnych okrzyków, bójek i wyzwisk, dochodzenia do porozumienia. Wytrwałam nie interweniując J

Kiedy książka była gotowa okazało się, że kosztuje… 200 zł! To znaczy normalnie tyle kosztuje, ale tego dnia była akurat promocja i kosztowała 100 J Kupiłam! I uważam, że nie przepłaciłam, bo – po pierwsze – jest świetna, a po drugie – kasa zaraz wróciła do mnie dzięki sklepikowi, w którym… poniosła mnie wyobraźnia przy narzucaniu marży J

niedziela, 5 stycznia 2014

Zajęcia wzór-konspekt

No i mamy kolejny rok. Święta to u nas tradycyjnie czas naznaczony minimalną obecnością sTiViego ;), dużą dawką czasu spędzonego razem, ekscesami urodzinowymi, odkrywaniem kolejnych gier (teraz króluje Rummikub).

1 stycznia Niunia zainteresowała się cyframi/liczbami. Zaczęła sobie pisać liczby rzymskie, więc jej podpowiedziałam zasadę. Była zachwycona doszła do LVI.

2 stycznia był dniem matematycznym.
Tu nie wydarzyło się nic szczególnego. No może poza zadaniem przez Protestanta zaskakującego pytania: dlaczego 10 piszemy 1 i 0? Hmmm, to było naprawdę mądre, więc… zrobiłam mu wykład o systemie dziesiątkowym, a przy okazji o innych możliwych (niech popamięta i nie zadaje następnym razem trudnych pytań ;)). A tak poważnie, to naprawdę mnie zadziwił. Mam nadzieję, że odpowiadając stanęłam na wysokości zadania.

3 stycznia – był dniem „historycznym”, tzn. dzieci zapragnęły poznawać historię Polski. Oczywiście nie było to dla mnie zbyt proste, bo ja słabą patriotką jestem ;) Ale znowu się okazało, że życie pisze najlepsze scenariusze, również „scenariusze lekcyjne” J
Całego nie sposób opisać, ale spontanicznie pojawiły się takie fragmenty:
·         Historia Mieszka I
·         Godło, flaga i hymn Polski
·         Hymny dawniej i dziś
·         Wykorzystanie hymnów (tu też omówiona została „Bogurodzica” i nasze „związki” z Krzyżakami)
·         Sprzymierzeńcy Polaków

W czasie zajęć powstały liczne ilustracje, z których najbardziej podobały mi się:
- „Wikingowie pomagają drużynie Mieszka I” (Protestant)
- „Anna Jagiellonka perłami wyszywa godło Polski” (Niunia)
- „Bitwa pod Grunwaldem” (Protestant)

Generalnie trudno powiedzieć, że to była lekcja historii, bo w międzyczasie była muzyka (hymny), matematyka (daty, usytuowanie ich na osi i podkreślenie wykorzystania rzymskich liczb, chociażby w imionach władców), plastyka (spontaniczne wykonywanie ilustracji), język polski (czytanie i podpisywanie ilustracji), informatyka (wyszukiwanie w Internecie potrzebnych informacji), a także aspekty religijne i moralne.

Protestant zadał ważne (otwierające dyskusję) pytanie, czy Polacy wygrali w bitwie z Krzyżakami, bo im Bóg pomagał? Była więc okazja do rozmów o kontrowersyjnym udziale Boga w wojennych przedsięwzięciach.
Niunia z kolei krytycznie oceniła już na samym początku poczynania Mieszka I: „ale on był okropny! Napadał na inne plemiona, a mógł z nimi po prostu porozmawiać!” J co racja, to racja!

Zajęcia wzór-konspekt J

A przy okazji polecam artykuł:

I filmik: