czwartek, 22 stycznia 2015

Ratunku! Emocje górą!

Protestant idzie nabuzowany w kierunku Niuni, rzucam ostrzegawczo:
- Tylko powstrzymaj się przed uderzeniem jej.
- Nie uderzę jej, ale potraktuję ją jak mięso!
- To znaczy?
- Ugryzę ją.
Niunia groźnie:
- Jak ci życie miłe, to lepiej się powstrzymaj.

Agresja jako sposób radzenia sobie dziecka z buzującymi emocjami to problematyczne zachowanie, do którego niełatwo się przyznać i które ja często odbieram jako osobistą porażkę. Pewnie są tacy szczęśliwi rodzice, którzy nie wiedzą o czym piszę, bo mają dzieci-anioły. Nasze pociechy nie należą do tej grupy, o czym świadczy powyższy dialog.

W ostatnim czasie pojawiły się jednak na rynku wydawniczym książki, które polecam na prawo i lewo, głośno i cicho, mówiąc i pisząc… więc nie mogę tu pominąć.

Claudia Croos Müller „Głowa do góry! Krótki podręcznik przetrwania. Natychmiastowa pomoc w stresie, złości i innych załamaniach nastroju” (wyd. Media Rodzina)

To świetny poradnik dla małych i dużych, który w przystępny sposób pokazuje, co można zrobić z wrzątkiem emocjonalnym.
Z książeczki tej można korzystać, po pierwsze, w chwilach wyciszenia, żeby dzieci intelektualnie przyswajały tajniki pojawiania się emocji i związanych z nimi odczuć w ciele, trenując „na sucho” strategie radzenia sobie. Po drugie, można też korzystać w chwilach wzburzenia. Najlepiej udaje się to wówczas, gdy dzieci doświadczają mniejszego zawirowania emocjonalnego. 
Niestety momenty szału odbywają się z wyłączeniem funkcji myślowych, więc tu odpada stosowanie mądrych rad. Ale przecież czasem udaje się uchwycić moment powstawania tornada emocjonalnego, a z tornadem-dzidziusiem można już wygrać przy pomocy metod proponowanych przez Claudię Croos-Müller.

Pisząc wyżej o książkach (w liczbie mnogiej) miałam na myśli również książki-bliźniaczki tej samej autorki:

„Dużo szczęścia! Krótki podręcznik przetrwania. Natychmiastowa pomoc w walce z czarnowidztwem, pechem i niepowodzeniami”
oraz
„Odwagi! Krótki podręcznik przetrwania. Natychmiastowa pomoc w walce z kołataniem serca, napadami lęku i paniki”.


Polecam gorąco!!!

środa, 7 stycznia 2015

...

Przedwczorajsze wydarzenia zaczęły się niewinnie, czyli od Niuni wyznania, że nienawidzi Protestanta. Oczywiście zajęłam się sprawą, umówiłyśmy się na poważną rozmowę. No i się zaczęło. Niunia w którymś momencie siadła i ogarnął ją ogromny smutek. Zaczęła płakać, ale nie chciała sama podejść, żeby się poprzytulać. Spytałam, czy ja mogę ją przytulić, a może woli do taty… Na to nasza córeczka: „nie chcę do taty, chcę do ciebie i do mamy biologicznej”.
I w tym momencie uświadomiłam sobie, jak naiwna była moja wiara w to, że zbieg świąt i urodzin może choć raz przeminąć bez kryzysowego echa.
Okazało się, że Niunia tęskni za matką biologiczną. Wzięłyśmy ten problem „na tapetę” i spróbowałyśmy znaleźć jego rozwiązanie. Wśród pomysłów pojawiły się:
- popłakać
- poczytać książkę
- znaleźć w Internecie mamę biologiczną
- spędzić czas sam na sam z mamą adopcyjną
- zbudować machinę czasu (genialny pomysł Niuni)
- starać się jak najwięcej dowiedzieć o świecie, żeby w przyszłości jak najlepiej zrozumieć, co jest napisane w dokumentach z sądu (to mój zdroworozsądkowy pomysł, bo ciągle jej powtarzam, że najbardziej realne jest odnalezienie mamy biologicznej po uzyskaniu pełnoletniości, a wraz z nią praw do szerszej wiedzy)
- wyjechać z Polski i żyć samotnie w górach (to znowu Niuni pomysł).

Bo to jest tak, że czas opowieści o cudownym odnalezieniu się rodziców adopcyjnych z dziećmi musi się kiedyś skończyć (tak jak nie można w nieskończoność ściemniać w sprawie świętego Mikołaja). Historia rodzinna o radości i cudzie ma swój czas, ale niestety nie może być wieczna (choć mam nadzieję, że zatoczy koło i powróci). Przychodzi moment, w którym trzeba przyznać, że jest ona podszyta niewyobrażalnym cierpieniem. Cierpieniem pierwszych doświadczeń dziecka, cierpieniem wyrwania z rodziny biologicznej, cierpieniem związanym z wpasowywaniem się w rodzinę adopcyjną (m.in. spełnianiem oczekiwań, które są w każdej rodzinie, ale w takiej jest miejsce na myśl, że gdzie indziej mogłoby być lepiej/łatwiej/normalniej, a na pewno byłoby inaczej), cierpieniem związanym z tęsknotą… Źródeł cierpienia (i to na dodatek cierpienia DZIECKA) okazuje się być mnóstwo. Do tego dochodzi pytanie: kim jestem?

To są takie momenty, z których dociera do mojej świadomości, jak wiele zdarzyło się nie tak jak powinno. I nie mam pretensji do Niuni, że cierpi. Boli mnie jej ból, ale nie zamierzam mu zaprzeczać.
Tylko nie wiem, co robić. Jak pomóc jej przetrwać? I jak samej to przetrwać?
Z mojej strony bolesne jest też to, że ona tęskni za swoim wyobrażeniem. W rozmowach balansuję między powolnym kruszeniem jej wyobrażeń a pozwalaniem jej na nie. Przemycam okruchy prawdy, której oczywiście znamy tylko skrawki. Niunia bardzo by chciała wiedzieć, jak najwięcej, więc dopytuje się, a ja nie czuję się kompetentna, żeby przetwarzać z nią jej przeszłość. I nie chcę być tą, która burzy jej piękną wizję przeszłości. Może nie w tym momencie. A może nigdy nie będę gotowa?


Czyli do „żyli długo i szczęśliwie” nam jeszcze trochę brakuje…

sobota, 3 stycznia 2015

Urodziny u Pippi

Niunia miała urodziny. Tym razem obyło się bez kryzysu wieku średniego ;) Ale przygotowaniom towarzyszył gwałtowny kryzys Protestanta pt. „To nie fair, że to nie moje urodziny!” (choć tym razem był on zawoalowany pod postacią gwałtownych, pozornie niewyjaśnionych zachowań i dziwnych stwierdzeń typu: „czemu musiałem się urodzić jako drugi?”. Na szczęście winę za ten fakt możemy bezkarnie zrzucać na rodziców biologicznych ;)). Było więc ciekawie, ale przetrwaliśmy.

Niunia zażyczyła sobie uroczystości w domu, w gronie wybranych gości. Ponieważ ostatnio czytaliśmy Pippi, stała się ona inspiracją dla całej imprezy. Solenizantka wcieliła się w tytułową postać z książki (ubiór i fryzura). Na szczęście Protestant odnalazł swoją (zaakceptowaną przez Niunię!) rolę, czyli został przebrany za pana Nilsona.

Dostosowanie zabaw i zastosowanie dziwactw na miarę Pippilotty Wiktualii Firandelli Złotmonetty Pończoszanki, to już moja działka. Zdradzę kilka fajnych pomysłów, które zostały z sukcesem przetestowane w zamkniętych pomieszczeniach na gościach w wieku 5-10 lat:
1.       Tor przeszkód w za dużych butach, bo Pippi w takich właśnie chodziła (grupa miała wspierać osobę zmagającą się z trudnościami).
2.       Przebieranki – niespodziewanki: grupa siedziała w kręgu i wszyscy podawali sobie worek z różnymi ubraniami w czasie, kiedy leciała muzyka. Jak ją wyłączałam, osoba, która akurat trzymała worek wyciągała z niego co popadnie i zakładała na siebie. Po kilku minutach zabawy zrobiło się śmiesznie, bo niektórzy byli w koralach, perukach, spódnicach czy hełmach rycerskich. Po wyczerpaniu zapasów dziwnych ubrań rodzice mogli podziwiać pokaz oryginalnej mody.
3.       Rysowanie portretu Pippi z zamkniętymi oczami (grupowo).
4.       Wymyślanie niestworzonej historii (na miarę Pippi) z wylosowanych karteczek z obrazkami.

Zadań było jeszcze więcej, ale lenistwo nie pozwala mi się rozpisywać J

Niunia uznała, że to były jej najlepsze urodziny. Wysiłek się opłacił J