niedziela, 30 sierpnia 2015

Wakacyjny front c.d.

Wakacje obfitowały nam w serię nieprzewidzianych i gwałtownych zmian akcji, czyli nieplanowanych wcześniej wyjazdów.

Ale rodzinnie nastawiliśmy się na kontakt z naturą: przemierzaliśmy okoliczne chaszcze, wyjeżdżaliśmy na coraz dłuższe rekonesanse namiotowe w coraz bardziej oddaloną okolicę.

Podczas naszych obozowych szaleństw tata objawił się dzieciom w nowej odsłonie ujawniając swój talent survivalowy, w związku z czym dziatwa patrzyła na niego, jak na mieszankę boga i pomysłowego Dobromira. Hitem okazała się kuchenka zrobiona ze znalezionej… puszki po farbach! Na kolejnym biwakowaniu kuchenkę mieliśmy już profesjonalną, bo z metalowego wiadra :)

Protestant nastawił się na… przetrwanie. Owszem, angażował się, ale bacząc uważnie, co by się nie przepracować i mieć siłę na zabawę. A każdego ranka z satysfakcją stwierdzał: przetrwaliśmy kolejny dzień! Nasz syn ma na swoim koncie jeden ogromny sukces: pokonał lęk wysokości (którego z kolei ja się nabawiłam obserwując, jak wysoko włazi na drzewa, ale akurat tym moim lękiem to on się nie przejmuje ;) ).

Niunia weszła w sytuację „pełną gębą” – we wszystkim chciała brać udział.
Nie wzięliśmy żadnych zabawek i cywilizacyjnych atrakcji, więc z chęcią przyjmowała propozycje zabaw ze znalezionych tworzyw naturalnych lub aktywności służące przetrwaniu (drzewne wspinaczki, struganie sztućców/łódek, robienie wędek, próby łowienia ryb, rzuty nożem…). Bohatersko przyjmowała konieczność mycia się w zimnej wodzie lub załatwiania się do własnoręcznie wykopanego dołka. Z własnej inicjatywy prowadziła też dziennik obozowy, w którym mamy opisane (nieocenzurowane ;) ) najważniejsze wydarzenia.

Warte odnotowania scenki rodzajowe:

Jednego wieczora długo nam zeszło jedzenie pieczonych na patyku podpłomyków. Położyliśmy się spać bez wieczornej kąpieli. Scenka poranna:
Tata wynurza się ze śpiwora i sobie zalega pozwalając, by jego ciało udostępniało wszystkim swoją unikalną woń dnia poprzedniego. Niunia przebudza się, przeciąga, zaciąga delikatnie wonią i rzuca przeciągle: „Coo tuu taaak śmieeerdzi?”

Dzieciaki zrobiły nam „Park linowy”: tabliczka wprowadzająca i atrakcje na drzewach wraz z zabezpieczającymi linami oraz wykwalifikowanymi pracownikami. Wobec tak profesjonalnego przygotowania pytam jednego z pracowników (Protestanta), czy mają też toaletę.
- Tak – odpowiada poważnie Protestant i podaje mi… saperkę :)