W tym roku naszym dzieciom towarzyszą Iskierka i Urwis.
Tym sposobem nasza ekipa to reprezentanci klas: 1, 2, 3 i 4.
Współpraca to jeden z ważniejszych elementów
funkcjonowania w grupie, który można rzeczywiście rozwijać. I taki pojawił się
pomysł na zajęcia w naszej małej grupce.
Pierwsze podejście zrobiłam jakieś dwa tygodnie temu i
doświadczyłam porażki, jakiej już dawno nie doznałam. To co zrealizowaliśmy
miało następujący przebieg:
1.
Młodzi (każdy z osobna) rozwiązali dostosowany
do poziomu możliwości matematycznych szyfr, po którego rozwiązaniu wyszło hasło WSPÓŁPRACA.
2.
Kolejne zadanie polegało na przenoszeniu
piłeczek z jednego miejsca na drugie. Tu mierzyłam czas indywidualnie, potem w
parach, a potem w grupie. W tym zadaniu ukazanie sensu współpracy wyszło wręcz
idealnie. Czasy mierzone indywidualnie nie dorównały tym, które mieli wykonując
zadania w grupkach (tym bardziej, że zaczęli się umawiać, w jaki sposób zadziałać,
żeby wypaść lepiej).
3.
Potem próbowaliśmy wspólnie określić, czym jest
współpraca.
I niestety zakończyliśmy tego dnia moją część zajęć,
bo… pojawił się bunt na pokładzie. Wszystko szło gładko dopóki zadania były
łatwe, proste i przyjemne. To był prawdziwy cios, bo naprawdę starałam się i
przygotowałam wiele innych atrakcyjnych (choć wymagających zaangażowania)
zadań.
Tego dnia musiałam nagle zmienić front. Uświadomiłam
zgromadzonym, że jak na razie to ja włożyłam mnóstwo wysiłku w to, żeby nasze
spotkania były atrakcyjne, a z ich strony widzę jedynie wymagania i opór.
Bardzo się zaangażowałam, a moje działania nie zostały docenione. W związku z
tym określiłam swoje oczekiwania: teraz oni dopracują się jakichś zasad, które mi przedstawią i
które mi pokażą, że oni również chcą coś włożyć ze swej strony.
Nastąpiła burzliwa dyskusja, w której nie brałam
udziału, ale której nie dało się nie słyszeć (może nawet sąsiedzi słyszeli ;)).
Ale efekt był imponujący. Oprócz elementów, których w ogóle nie oczekiwałam
(czyli laurek i kwiatów) otrzymałam listę, a na niej deklaracje dotyczące
zaangażowania. Pojawił się m.in. punkt, że Młodzi chcą sami przedstawiać część
zajęć pozostałej grupie. Ten pomysł podchwyciłam i tym sposobem powstały tego
dnia trzy lekcje:
1.
O ułamkach – genialnie przeprowadzona przez
dziewczyny i skierowana do chłopaków. Nauczycielki wyjaśniły tak, że faceci nie
mieli problemów z pojęciem istoty tego matematycznego tworu. Potem dały
plastelinę i tępe noże, a zadaniem uczniów było wylosowanie zadania (np. z
napisem 1/3) i odkrojenie takiej części plasteliny. Wśród zadań pojawiły się
też podchwytliwe, np. 4/4. Na koniec demonstrowały wszystko na owocach, co
jeszcze bardziej pobudzało chęci zgłębiania tajników matematyki. Wszystko po
prostu genialne J
2.
O strażakach – Protestant po przeczytaniu
różnych informacji o strażakach… wcielił się w rolę strażaka, który przyszedł,
żeby przeprowadzić zajęcia z dziećmi. Tradycyjnie musiałam stopować go przed
okraszaniem historii jakimiś opowiastkami rodem z horroru.
3.
O skałach i minerałach – to lekcja Urwisa, który
po przeczytaniu stosownych informacji w książeczce opowiadał o skałach (tu też
nieco musiałam hamować wybujałą wyobraźnię, która miała uatrakcyjnić informacje czyniąc je niekoniecznie prawdziwymi), a potem zorganizował ekipę naukowców poszukującą minerałów w
naszym ogródku (sam nawet jako prowodyr przedsięwzięcia znalazł skamielinę!)
Te doświadczenia ukazały zasoby naszej grupy, z których
zamierzamy korzystać. Marnują się nauczycielskie talenty, bo… za dużo podajemy
na tacy. Ale to właściwie powinnam napisać już w czasie przeszłym ;)