Wakacje obfitowały nam w serię nieprzewidzianych i
gwałtownych zmian akcji, czyli nieplanowanych wcześniej wyjazdów.
Ale rodzinnie nastawiliśmy się na kontakt z naturą:
przemierzaliśmy okoliczne chaszcze, wyjeżdżaliśmy na coraz dłuższe rekonesanse
namiotowe w coraz bardziej oddaloną okolicę.
Podczas naszych obozowych szaleństw tata objawił się dzieciom w nowej odsłonie ujawniając swój
talent survivalowy, w związku z czym dziatwa patrzyła na niego, jak na
mieszankę boga i pomysłowego Dobromira. Hitem okazała się kuchenka zrobiona ze
znalezionej… puszki po farbach! Na kolejnym biwakowaniu kuchenkę mieliśmy już
profesjonalną, bo z metalowego wiadra :)
Protestant nastawił się na… przetrwanie. Owszem, angażował
się, ale bacząc uważnie, co by się nie przepracować i mieć siłę na zabawę. A
każdego ranka z satysfakcją stwierdzał: przetrwaliśmy kolejny dzień! Nasz syn
ma na swoim koncie jeden ogromny sukces: pokonał lęk wysokości (którego z kolei
ja się nabawiłam obserwując, jak wysoko włazi na drzewa, ale akurat tym moim lękiem to
on się nie przejmuje ;) ).
Niunia weszła w sytuację „pełną gębą” – we wszystkim chciała
brać udział.
Nie wzięliśmy żadnych zabawek i cywilizacyjnych atrakcji,
więc z chęcią przyjmowała propozycje zabaw ze znalezionych tworzyw naturalnych
lub aktywności służące przetrwaniu (drzewne wspinaczki, struganie sztućców/łódek,
robienie wędek, próby łowienia ryb, rzuty nożem…). Bohatersko przyjmowała
konieczność mycia się w zimnej wodzie lub załatwiania się do własnoręcznie wykopanego
dołka. Z własnej inicjatywy prowadziła też dziennik obozowy, w którym mamy
opisane (nieocenzurowane ;) ) najważniejsze wydarzenia.
Warte odnotowania scenki rodzajowe:
Jednego wieczora długo nam zeszło jedzenie pieczonych na
patyku podpłomyków. Położyliśmy się spać bez wieczornej kąpieli. Scenka poranna:
Tata wynurza się ze śpiwora i sobie zalega pozwalając, by
jego ciało udostępniało wszystkim swoją unikalną woń dnia poprzedniego. Niunia przebudza
się, przeciąga, zaciąga delikatnie wonią i rzuca przeciągle: „Coo tuu taaak śmieeerdzi?”
Dzieciaki zrobiły nam „Park linowy”: tabliczka
wprowadzająca i atrakcje na drzewach wraz z zabezpieczającymi linami oraz
wykwalifikowanymi pracownikami. Wobec tak profesjonalnego przygotowania pytam
jednego z pracowników (Protestanta), czy mają też toaletę.
- Tak – odpowiada poważnie Protestant i podaje mi… saperkę :)