wtorek, 17 lutego 2015

Ku (wiecznej) pamięci


Gdzieś kiedyś przeczytałam, że adoptując dziecko adoptuje się też jego rodzinę biologiczną. Doświadczam tego w całej rozciągłości (no może nie obecności całej rodziny, ale jednej przedstawicielki na pewno). Wszędzie są ślady jej niemej obecności – np. w rysunkach, na których zaczęła się pojawiać. A ja po prostu to przyjmuję.


Ale zdarzyła się jedna chwila, którą chcę się sycić, a przede wszystkim ocalić od zapomnienia, żeby towarzyszyła mi w momentach zwątpienia.

Niunia uparła się, żeby wieczorem doczytać książkę „Skrzynia władcy piorunów”, w którą była wciągnięta. Kiedy szłam spać ok. 23-ciej, tradycyjnie zaszłam do niej, żeby ją ucałować na dobranoc. Zostało jej jeszcze kilka stron, a ponieważ było już bardzo późno, więc jej je przeczytałam na głos. Leżałyśmy przytulone, czytam, a tu takie słowa:

„Czasami w życiu tak jest, że szukamy czegoś lub chronimy coś, co jest odległe i trudno dostępne. A to, co jest najważniejsze, mamy pod ręką, na widoku” (s. 240).

Kontekst oczywiście kompletnie inny, a moja córeczka wypala: „To ty, mamo. Jesteś blisko”.


Chwilo trwaj… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz