niedziela, 19 stycznia 2014

Biznesmeni

Na wspólnych zajęciach zaproponowałam dzieciakom, że mogą „zarobić pieniądze” wykonując różne, dostosowane do indywidualnych możliwości „prace”. Wyceniłam, w zależności od osoby, np. napisanie czegoś, rozwiązanie/wymyślenie zadania, przeczytanie czegoś sobie lub komuś itp.
Młodzież ostro ruszyła do zarabiania. Tu ujawniły się pewne skłonności. Byli tacy, którzy większość czasu spędzili na kombinowaniu pt. „Co zrobić, żeby się nie narobić, a jednak zarobić”. Inni, jak klasyczni przodownicy pracy, od razu zakasali rękawy.
Jak już portfele się nieco zapełniły, każdy mógł zrobić zakupy w moim sklepie z owocami. A ponieważ sklepowa okazała się niezbyt rozgarnięta, każdy musiał sam sobie wydać resztę. Zabawa była pyszna J
Tak pyszna, że Niunia i Protestant następnego dnia zażyczyli sobie powtórkę z rozrywki.
Ale najlepsze wydarzyło się trzeciego dnia. Rano usłyszałam, że Małolaty chcą dalej robić to samo, ale… na ich zasadach. Wymyślili, że oni sami zrobią coś, co mi sprzedadzą. Usunęłam się więc dając im pole do popisu.
Przez (przypadkiem ;)) otwarte drzwi słyszałam, jak planują napisać książkę i mi ją sprzedać. Cenę ustalili realną – 50 zł. I ostro zabrali się do pracy. Trwało to jakieś dwie godziny. Czas był przeplatanką: zgodnych okrzyków, bójek i wyzwisk, dochodzenia do porozumienia. Wytrwałam nie interweniując J

Kiedy książka była gotowa okazało się, że kosztuje… 200 zł! To znaczy normalnie tyle kosztuje, ale tego dnia była akurat promocja i kosztowała 100 J Kupiłam! I uważam, że nie przepłaciłam, bo – po pierwsze – jest świetna, a po drugie – kasa zaraz wróciła do mnie dzięki sklepikowi, w którym… poniosła mnie wyobraźnia przy narzucaniu marży J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz