środa, 29 października 2014

Bunt na pokładzie

W tym roku naszym dzieciom towarzyszą Iskierka i Urwis. Tym sposobem nasza ekipa to reprezentanci klas: 1, 2, 3 i 4.
Współpraca to jeden z ważniejszych elementów funkcjonowania w grupie, który można rzeczywiście rozwijać. I taki pojawił się pomysł na zajęcia w naszej małej grupce.
Pierwsze podejście zrobiłam jakieś dwa tygodnie temu i doświadczyłam porażki, jakiej już dawno nie doznałam. To co zrealizowaliśmy miało następujący przebieg:
1.       Młodzi (każdy z osobna) rozwiązali dostosowany do poziomu możliwości matematycznych szyfr, po którego rozwiązaniu wyszło hasło WSPÓŁPRACA.
2.       Kolejne zadanie polegało na przenoszeniu piłeczek z jednego miejsca na drugie. Tu mierzyłam czas indywidualnie, potem w parach, a potem w grupie. W tym zadaniu ukazanie sensu współpracy wyszło wręcz idealnie. Czasy mierzone indywidualnie nie dorównały tym, które mieli wykonując zadania w grupkach (tym bardziej, że zaczęli się umawiać, w jaki sposób zadziałać, żeby wypaść lepiej).
3.       Potem próbowaliśmy wspólnie określić, czym jest współpraca.
I niestety zakończyliśmy tego dnia moją część zajęć, bo… pojawił się bunt na pokładzie. Wszystko szło gładko dopóki zadania były łatwe, proste i przyjemne. To był prawdziwy cios, bo naprawdę starałam się i przygotowałam wiele innych atrakcyjnych (choć wymagających zaangażowania) zadań.

Tego dnia musiałam nagle zmienić front. Uświadomiłam zgromadzonym, że jak na razie to ja włożyłam mnóstwo wysiłku w to, żeby nasze spotkania były atrakcyjne, a z ich strony widzę jedynie wymagania i opór. Bardzo się zaangażowałam, a moje działania nie zostały docenione. W związku z tym określiłam swoje oczekiwania: teraz oni dopracują się jakichś zasad, które mi przedstawią i które mi pokażą, że oni również chcą coś włożyć ze swej strony.

Nastąpiła burzliwa dyskusja, w której nie brałam udziału, ale której nie dało się nie słyszeć (może nawet sąsiedzi słyszeli ;)). Ale efekt był imponujący. Oprócz elementów, których w ogóle nie oczekiwałam (czyli laurek i kwiatów) otrzymałam listę, a na niej deklaracje dotyczące zaangażowania. Pojawił się m.in. punkt, że Młodzi chcą sami przedstawiać część zajęć pozostałej grupie. Ten pomysł podchwyciłam i tym sposobem powstały tego dnia trzy lekcje:
1.       O ułamkach – genialnie przeprowadzona przez dziewczyny i skierowana do chłopaków. Nauczycielki wyjaśniły tak, że faceci nie mieli problemów z pojęciem istoty tego matematycznego tworu. Potem dały plastelinę i tępe noże, a zadaniem uczniów było wylosowanie zadania (np. z napisem 1/3) i odkrojenie takiej części plasteliny. Wśród zadań pojawiły się też podchwytliwe, np. 4/4. Na koniec demonstrowały wszystko na owocach, co jeszcze bardziej pobudzało chęci zgłębiania tajników matematyki. Wszystko po prostu genialne J
2.       O strażakach – Protestant po przeczytaniu różnych informacji o strażakach… wcielił się w rolę strażaka, który przyszedł, żeby przeprowadzić zajęcia z dziećmi. Tradycyjnie musiałam stopować go przed okraszaniem historii jakimiś opowiastkami rodem z horroru.
3.       O skałach i minerałach – to lekcja Urwisa, który po przeczytaniu stosownych informacji w książeczce opowiadał o skałach (tu też nieco musiałam hamować wybujałą wyobraźnię, która miała uatrakcyjnić informacje czyniąc je niekoniecznie prawdziwymi), a potem zorganizował ekipę naukowców poszukującą minerałów w naszym ogródku (sam nawet jako prowodyr przedsięwzięcia znalazł skamielinę!)


Te doświadczenia ukazały zasoby naszej grupy, z których zamierzamy korzystać. Marnują się nauczycielskie talenty, bo… za dużo podajemy na tacy. Ale to właściwie powinnam napisać już w czasie przeszłym ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz