sobota, 1 listopada 2014

Edukacja domowa wypacza :P

Wczoraj dzieci nie miały „szkolnego” dnia. Właściwie ostatnio mają niewiele takich dni, w czasie których SIEDZĄ i czegoś się uczą. Tym razem było podobnie. Rano w pokaźnej już grupce dzieci ED odbyły grę terenową, w czasie której ganiały po Starym Mieście i poznawały tajemnice, fakty, ciekawostki…

Potem zahaczyliśmy o wystawę pająków i gadów, więc też było ruchowo-edukacyjnie.

Ale jak wróciliśmy do domu, to Protestant poprosił mnie o… jakąś nową książkę (zwykle kupuję dużo różnych książek, nie daję dzieciakom wszystkich na raz tylko chomikuję i wyciągam w stosownych momentach). Stwierdziłam jednak, że nie dam od razu, bo poprzednie książko-ćwiczenia zostały jedynie przejrzane (Protestant dostał ćwiczeniówkę o kontynentach, Niunia o ochronie środowiska). Obiecałam, że dam następną, jak tylko z tą się obrobi.

Protestant spragniony nowych książek dziarsko zabrał się do pracy. Byłam przekonana, że zajmie mu to jakieś 3 dni ;) Ale się zawziął! Co więcej: dołączyła do niego Niunia. Na dwa fronty ich wspomagałam (wspomagana też momentami przez tatę). Zajęło im to jakieś 1,5 godziny, więc był już zaawansowany wieczór, kiedy mogli wybrać zakres tematyczny i dostali upragnione nowe książki.

Niunia wybrała mity greckie, a Protestant książkę o gladiatorach.

I – jak łatwo się domyślić – ich czas nauki tego dnia jeszcze się nie zakończył.

Taaaak, edukacja domowa wypacza… „naturalny” opór dziecka przed zdobywaniem wiedzy…

W takich momentach wzmaga się we mnie bunt przeciwko podstawie programowej i przymusowi edukacyjnemu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz