sobota, 20 czerwca 2015

Lekcje malarstwa

Tym razem będzie o matce pobierającej nauki. 
Niunia orzekła, że to przecież wstyd i hańba, żeby jej matka nie potrafiła rysować/malować i że ona – za drobną opłatą – rozwiąże ten problem. Jako że lekcje okazały się „na moją kieszeń”, zgodziłam się. Umówiłyśmy się na pierwsze spotkanie.

Niunia przygotowała się solidnie i jak tylko weszłam do „pracowni artystycznej”, wiedziałam, że zajęcia warte są swojej, a nawet wyższej ceny. Na stole zalegały liczne akcesoria malarsko-rysownicze, przykładowe rysunki/malunki naszej domowej artystki, dodatkowo książki, laptop z odpaloną stroną z portretami, bo tej właśnie tematyki dotyczyły pierwsze zajęcia.

Nauczycielka zrobiła krótkie teoretyczne wprowadzenie, po czym puściła muzykę Mozarta i… do dzieła. To znaczy dzieło to to nie było, ale coś w miarę sensownego wyłoniło się spod ołówka poruszającego się pod dyktando Niuni.

Protestant zwabiony stworzonym przez Niunię nastrojem, dołączył do nas (tzn. Niunia na początku oponowała, bo przecież to płatne zajęcia, ale ustąpiła, kiedy powiedziałam, że płacę też za syna).


Ostatecznie Protestant nie okazał się tak wytrwały w swym wysiłku, ale w Niuni obudził się instynkt bizneswoman, więc zachęcała go do powtórnego skorzystania (podsłuchałam, że zamierza dawać drobne niespodzianki i szykuje dyplomy na koniec).

W załączniku dzieło Protestanta, który dzięki zajęciom Niuni wyszedł ze swoją twórczością poza plac budowy :)



P.S. Niunia zażyczyła sobie, żeby zajęcia były płatne gotówką. Zastosowałam się, a ona - po jakichś 2 minutach dzierżenia kasy w dłoni - podała mi ją mówiąc: „weź, mamo, na moje konto” :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz