niedziela, 17 lutego 2013

Praca domowa


W ten weekend Niunia pierwszy raz odczuła, co oznacza mieć „pracę domową”. Znaczy się, została skażona tym, czym dzieciaki trute są od pierwszych dni pobytu w szkole ;) czyli obowiązkiem wykonania NARZUCONEGO zadania w domu ("narzucone" - to słowo istotnie różnicuje nasze domowe nauczanie od tak zwanych prac domowych). A odczuła to na wyraźne tak zwane własne życzenie J W czasie naszego zwykłego dnia i praco-nauki robiła przeróżne sceny, wykręty, zamęty… kombinowała na urozmaicone sposoby, jak by tu sobie ułatwić, a mnie utrudnić ;) życie. No i z radością mi to prezentowała. Zwykle podziwiam jej pomysłowość, ale tym razem nie udźwignęłam ciężaru. Zapowiedziałam, że jak nie zmobilizuje się, to dostanie pracę domową. I tak, jak intuicja mi podpowiadała, Niunia odebrała to jako „zachętę”. Oczywiście potem demonstrowała swe niezadowolenie (ale miałam wrażenie, że nieco przekornie), a potem ciągle pamiętała, że ma „odrobić lekcje”. 

W niedzielne popołudnie, kiedy Protestant udał się do drugiego pokoju w celu wbicia tępawego ;) (jak mniemam) wzroku w telewizor z bajką, Niunia najpierw zrobiła przewidziane i wpisane w koszta lamenty, a potem… zabrała się do pracy. Wszystko zajęło jej jakieś 1,5 godziny (choć w zamyśle miało zająć 15-30 minut!). Niunia jednak bardzo przejęła się tym, że jest to PRACA DOMOWA i z całych sił starała się ją wykonać poprawnie, schludnie, starannie, uczciwie i nie wiem, jak jeszcze. Na koniec otarła pot z czoła ;) i oświadczyła, że więcej prac domowych już nie chce. Upewniłam ją, że to jest w zasięgu jej możliwości J Mam nadzieję, że długo będzie korzystać z tej znanej do tej pory opcji J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz