Młodzież powróciła z tygodniowego wyjazdu do babci
i dziadka, czyli z raju, bo babcia, dziadek oraz inni dostępni ;) starają się
uatrakcyjniać im dni jak tylko się da. Jednak tydzień, mimo że generalnie
zachwycający, okazał się zbyt długi. Rozmowy telefoniczne z ostatnich dwóch dni koncentrowały się wokół tęsknoty. I była to
już tęsknota obustronna (oboje z mężem zgodnie stwierdziliśmy, że brakuje już nam
kogoś przeszkadzającego ;)).
Po powrocie:
Wczoraj Niunia zażyczyła sobie, żeby tata się nią szczególnie
zajmował, przytulankom i masażykom nie było końca.
Protestant odbudowywał z kolei relację ze mną. Ciągle
się kleił, co – nie ukrywam – sprawiało mi wiele przyjemności.
Dziś sytuacja się nieco załamała, bo młodzi zaczęli
odreagowywać „porzucenie”. Nawet ciekawe było obserwowanie ich skrajnie różnych
stanów emocjonalnych: od okazywania wylewnej miłości do płaczów „bez powodu”
czy agresji z byle przyczyny.
Protestant dodatkowo – starym i jednocześnie genialnym zwyczajem –
przeszedł wszelkie stadia rozwoju w ciągu kilku godzin: najpierw pół godziny
był płodem pod moją koszulą nocną, potem jakieś dwie godziny trwał wiek
niemowlęcy: pieścił się gadając, łaził na czworaka, dawał się ubierać i karmić dzidziusiową
papką. Wreszcie doszedł do właściwego wieku metrykalnego i… szybko go przeżył,
by zmienić się w traktorzystę dzielnie opiekującego się dwoma synami J
Mam wrażenie, że Niunia łagodniej przechodzi
rozstania. Chciała nawet przetrwać jeszcze 3 dodatkowe dni u babci, bo przez
ten czas chodziła na próby przedstawienia (jest Eskimosem J), w którym koniecznie chce wziąć udział. Ostatecznie zdecydowała, że lepsze będzie
pojechanie do domu i powrót do babci na samo przedstawienie.
Ale jak inna
ciocia zaprosiła dzieci na „nocowankę”, to Niuni długo zajęło podjęcie decyzji
na „tak”, bo „długo się nie widzieliśmy” i „bardzo się stęskniła” J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz