Niunia bardzo – choć w moim odczuciu nieco
irracjonalnie – ucieszyła się z wakacji. Irracjonalnie, bo jednak większość wakacyjnych
wolności, na które czeka przeciętne dziecko w wieku szkolnym jest jej codziennym
udziałem. Jednak Niunia podkreślała, że „nie musi robić zadań”. Dziwne to
zważywszy na fakt, że zadania właściwie sama sobie dobierała.
Z premedytacją zaczęłam więc odmawiać udziału w
proponowanych przez nią aktywnościach twierdząc, że to też byłoby zadanie ;) Z
premedytacją, ale też z lenistwa, bo i ja poczułam wolność wakacyjną: cudowne uwolnienie od konieczności podążania za Młodymi, inspirowania, odpowiadania na potrzeby intelektualne… Początkowo
Niunia ekscytowała się „nic-nie-robieniem”, choć z czasem coraz mniej ;)
Po trzech dniach rano Protestant zapragnął zgłębić
tajemnice pór roku i przypisanych im miesięcy. Weszłam w to, bo Protestanta
traktuję innymi kategoriami – u niego podchwytuję najmniejsze chęci wspólnego
działania (ze względu na to, że w jego przypadku zachęcanie, a tym bardziej przymus to wyzwalacz akcji
protestacyjnych). Zrobiliśmy więc mini-makietę z napisami i patchworkowymi
ilustracjami.
Jak skończyliśmy, przebudziła się Niunia i…
powiedziała, że ona też to zrobi. Potem dzieciaki robiły jeszcze inne rzeczy
zupełnie „szkolne”. Nie zwracając uwagi na niezbyt przychylne spojrzenie „WAKACYJNEJ-matki-nauczycielki”.
Ostatecznie gdyby taki dzień wydarzył się w tzw. roku szkolnym, byłabym
usatysfakcjonowana jego przebiegiem. A tymczasem to był dzień w pierwszym
tygodniu wakacji. Czyż to nie objaw „uzależnienia od edukacji domowej”? J
ja też tak chcę! Ale z moim Mikołajem to chyba nigdy się nie uda...
OdpowiedzUsuńMagda(c), to tak jak z Protestantem - akcja była unikatowa, niespotykana, niespodziewana... :)
OdpowiedzUsuń