Jak się okazuje, że dzieci dużo zyskują pozostając
w domu (intelektualnie, emocjonalnie, a nawet społecznie okazują się nie być
upośledzone ;)), pojawia się potrzeba użycia ostatecznego argumentu
potwierdzającego potrzebę istnienia szkół w obecnym kształcie: posłanie dziecka
do szkoły wzmacnia jego odporność na stresy, dziecko musi być czasem przezwane
przez inne dziecko, popchnięte, okłamane… Zetknięcie się z tym – wg powszechnej
wręcz opinii – gwarantuje mu lepszą odporność.
No cóż, nie zgadzam się z tym chociażby dlatego, że
dziecko jest mniej dojrzałe i bardziej podatne na zranienia niż dorosły. Im więcej
pozytywnych emocji i związanych z nimi doświadczeń, tym większa odporność
dziecka i łatwość radzenia sobie z sytuacjami trudnymi. Te trudne doświadczenia
wspomagają proces uodporniania się jedynie w niewielkim stopniu i tylko wtedy,
kiedy mają ograniczoną siłę oddziaływania, a dziecko wychodzi z nich zwycięsko.
Ale przenosząc to przekonanie na życie ludzi
dorosłych (znacznie bardziej dojrzałych), można by przypuszczać, że też
będziemy odporniejsi, kiedy będziemy się zmagać z trudnymi sytuacjami.
Cóż, jakoś nie przypominam sobie rozmów między znajomymi
w stylu:
- Wiesz, w mojej firmie jest cudownie napięta
atmosfera. Normalnie mam taką niepowtarzalną okazję uodpornić się i dojrzeć. No
luksus, jakich mało! Podobno pojawił się u nas wręcz mobbing!
- Kurczę, zazdroszczę ci. Daj namiar, złożę tam
CV i podanie. Możesz mnie polecić szefowi?
- Dobra. Na zachętę ci jeszcze powiem, że
codziennie po południu 2-3 godziny spędzam nad pracą, którą biorę do domu. Codziennie boję się, czy się wyrobię i czy nie stracę tej roboty. To dopiero pozwala mi się prawdziwie rozwinąć!
- A chodzisz dalej nocami po tej menelskiej
dzielnicy? To też świetnie rozwija i uodpornia…
- ……
A jednak instynkt samozachowawczy mówi nam, żeby
unikać takich sytuacji, nie starać się o pracę w firmach ze złą reputacją, nie
chodzić wieczorami w ciemnych zaułkach… Czujemy, że to nas nie rozwija, a może
nas wręcz złamać.
To czemu dziecko ma zyskać na poniżaniu, wyzywaniu,
złym traktowaniu, popychaniu, biciu, podszczypywaniu… ze strony rówieśników? Na
dodatek jeszcze byciu ignorowanym, ganionym, popędzanym… przez nauczyciela?
W edukacji domowej, kiedy dziecko ma naturalny kontakt
z różnymi ludźmi, w tym z rówieśnikami, również występują trudne sytuacje, ale
nie w takim natężeniu, jak w szkole i jest mniejsze prawdopodobieństwo, że
dziecko będzie w nich pozostawione samo sobie. I to one mogą zapewnić niezbędne
minimum sytuacji trudnych, które pomogą dojrzeć. Nie musi to być zaraz
„przeczołganie” w niesprzyjających warunkach bez wsparcia bliskiej osoby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz