Nie jest to dla nas nic nowego. Od lat znamy ten fenomen: jak Protestant ma dobry humor, to można - nawet nie sięgając po termometr - podać mu leki przeciwgorączkowe i wtedy synek powróci do swego pierwotnego protestanckiego kształtu ;)
Tak było tej nocy. Protestant dostał ok. 40-stopniowej gorączki. Przyszedł oczywiście nam ją oświadczyć, zgodził się na zaaplikowanie leków, a potem - ponieważ gorączka długo nie odpuszczała - miałam przyjemność obcowania z istnym Słodziakiem. Co robił Słodziak tej chorowitej nocy? Ano:
- śpiewał,
- pląsał rękami i nogami (pozycja horyzontalna pozwalała mu tylko na tego typu tańce),
- gadał po angielsku,
- dodawał i odejmował bezbłędnie w zakresie 20 (zupełnie nie przejmując się tym, że wybiega poza podstawę programową klasy pierwszej, do której - decyzją patologicznych rodziców - nie trafi jeszcze w przyszłym roku),
- opowiadał bajki...
I jak tu nie lubić tych nieprzespanych nocy, podczas których ujawnia się druga natura Protestanta?
dawno nie zaglądałam :P
OdpowiedzUsuńU nas też gorączka, ale z gatunku tych przygotowujących do świąt. Dzielne uczestnictwo w triduum, sprzątanie własnego pokoju i konieczne przygotowania kucharskie przyjmowane przez niewdzięczną matkę bez zbytniego entuzjazmu obfitowało w niezwykle burzliwe i gorączkowe spory i wciąż nowe ustalenia, kto co, kiedy i po co... Niewdzięczna przetrwała, latorośle też. I powoli wszyscy wracamy na znane ścieżki starego życia. Czyli znowu nuda :)
Protestantowi ZDROWIA GORĄCO życzymy!
Dzięki Ivalia :) Protestantowi choróbska przeszły, nawet nie "sprzedał" ich nikomu i też nastała nuda :P
OdpowiedzUsuń