Niunia przeprowadziła zajęcia o zwierzętach
żyjących w morzach i oceanach. Zaskoczyła mnie tym, ile zapamiętała i ile była
w stanie opowiedzieć. Potem każdy robił „suche akwarium” ze słoiczka, w którym
umieszczaliśmy narysowane osobiście rybki przyczepione nitką do kartonowego
wieczka. Na dno wrzucaliśmy kamyki, muszelki i inne cudeńka z prawdziwego morza
kiedyś przywiezione.
Generalnie Niunia swoje zajęcia przeprowadzała w ekstremalnych
okolicznościach, bo akurat Protestant miał zły dzień. Najpierw odmówił
uczestnictwa w zajęciach (co mnie nawet ucieszyło, bo jego nieobecność była
gwarancją spokoju), potem stoczył się ze schodów owinięty w pomarańczowy koc i
oświadczył, że jest marchewką, a następnie wcielał w życie pomysły rodem z
podręcznika „1000 strategii wytrącania innych z równowagi”. Zdążył zrealizować:
wycie, wrzeszczenie, histeryczny śmiech i inne podnoszące ciśnienie odgłosy, włażenie
pod stół, na stół, na plecy, namolne wciskanie się na kolana, walanie się po
podłodze, rozwalanie różnych przedmiotów… Przystopował tylko na czas
przedstawiania życia na wsi. Ale jakoś to nie zmyło mojego ogólnego
(tragicznego) odbioru całej tej sytuacji.
Najważniejsze,że Protestant nie stracił poczucia humoru - staczając się ze schodów w pomarańczowym kocu jako marchewka :)
OdpowiedzUsuńZ marchewki to był wręcz dumny! Może to był element ściśle przemyślany w związku z podejmowaniem tematu wsi? Wieś -> warzywniak -> marchew :) Chyba go nie doceniam :P
OdpowiedzUsuń