Zbliżają się urodziny Protestanta. Niefartownie nasze dzieci
mają urodziny w półrocznych odstępach. Zbliżanie się jednych urodzin powoduje
euforię u jednego brzdąca i wprost proporcjonalny rozstrój u drugiego.
Przywykliśmy do tego. Zwykle robię reanimacyjne pogadanki, pocieszanki,
utulani… Tym razem jednak zrealizował się kompletnie niespodziewany scenariusz.
Rano zaczęliśmy z Protestantem omawiać kwestię jego urodzin.
Pojawiły się dwie opcje:
- Mały prezent i duża impreza
- Duży prezent i mała rodzinna impreza.
Protestant wybrał mniej kłopotliwą na krótką (ale pewnie
dosyć uciążliwą na dłuższą) metę drugą opcję – mniej zamieszania w same
urodziny, ale za to więcej przestawiania tego dużego prezentu z kąta w kąt do
końca życia ;) Ale póki prezent nie zagraca nam naszych kurczących się
niezmiennie metrów uważamy, że wybór jest dobry i wygodny.
Tymczasem Niunia:
- Najpierw napisała sobie na
twarzy: „Urodziny Protestanta.
Niunia” - Potem napisała na kartce, którą przykleiła sobie do bluzki: „Niunia nie pszychodzi na Protestanta urodziny”
- Ostatecznie zrobiła sobie tubę i skandowała wypisany na kartce napis.
Chciałam z nią porozmawiać i załagodzić jej ból
międzyurodzinowy, ale… stwierdziła, że nie chce, bo ten sposób wyrażania uczuć
jej odpowiada i dodała, że powinnam doceniać, że… nie bije Protestanta.
Doceniam, doceniam J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz