sobota, 4 maja 2013

Wolność słowa


Zbliżają się urodziny Protestanta. Niefartownie nasze dzieci mają urodziny w półrocznych odstępach. Zbliżanie się jednych urodzin powoduje euforię u jednego brzdąca i wprost proporcjonalny rozstrój u drugiego. Przywykliśmy do tego. Zwykle robię reanimacyjne pogadanki, pocieszanki, utulani… Tym razem jednak zrealizował się kompletnie niespodziewany scenariusz.
Rano zaczęliśmy z Protestantem omawiać kwestię jego urodzin. Pojawiły się dwie opcje:
  1. Mały prezent i duża impreza
  2. Duży prezent i mała rodzinna impreza.
Protestant wybrał mniej kłopotliwą na krótką (ale pewnie dosyć uciążliwą na dłuższą) metę drugą opcję – mniej zamieszania w same urodziny, ale za to więcej przestawiania tego dużego prezentu z kąta w kąt do końca życia ;) Ale póki prezent nie zagraca nam naszych kurczących się niezmiennie metrów uważamy, że wybór jest dobry i wygodny.
Tymczasem Niunia:
  • Najpierw napisała sobie na twarzy: „Urodziny Protestanta. Niunia
  • Potem napisała na kartce, którą przykleiła sobie do bluzki: „Niunia nie pszychodzi na Protestanta urodziny”
  • Ostatecznie zrobiła sobie tubę i skandowała wypisany na kartce napis.
Chciałam z nią porozmawiać i załagodzić jej ból międzyurodzinowy, ale… stwierdziła, że nie chce, bo ten sposób wyrażania uczuć jej odpowiada i dodała, że powinnam doceniać, że… nie bije Protestanta. Doceniam, doceniam J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz