Poprzedni tydzień byłam w rozjazdach, w związku z czym
dzieci miały nie tylko dodatkowe ferie, ale też rozstanie, które było dla nich dosyć trudne do zniesienia. Protestant, jak z nim rozmawiałam telefonicznie oświadczył,
że nie wie, czy jak wrócę będzie chciał ze mną rozmawiać. Niunia, jak się
okazało, że to nie ostatni mój wyjazd, skwitowała krótko i smutno: „Ale mnie
załatwiłaś.”
Dzieci śpią więc z nami w sypialni, która wygląda jak jeden
wielki barłóg ;) Bo tak chcą, bo czują się bezpieczniej, bo lubią, bo mi to nie
przeszkadza, bo tata to dzielnie znosi ;)
Rano w weekend – uwarunkowane przez tatę – wyczołgują się po
cichutku z sypialni (póki co ich bezszelestne wyjście kończy się łupnięciem
drzwiami, ale mamy nadzieję, że i to wyplenimy), potem ubierają się, a Niunia
robi wszystkim niespodziankowe śniadanie.
W niedzielę rano czekała nas wersja ekskluzywna, a mianowicie każdy
miał kanapkę przedstawiającą jakąś postać. Wyglądało to prześlicznie (przykład
w załączniku), jednak wystarczył rzut oka na stworzone wzory i wiedzieliśmy, że
stoimy przed nie lada wyzwaniem: jak – nie krzywiąc się – zjeść kanapkę z
twarożkiem, warzywami, majonezem i dżemem?
Niunia nie miała takich refleksji, więc ochoczo zabrała się
do jedzenia. Kiedy doszła do zestawienia dżemu z majonezem wykrzyknęła: „TO
JEST FUJ! NIE ZJEM TEGO ZA ŻADNE SKARBY!!!” A potem dopadł ją smutek, że robi
co prawda ładne kanapki, ale nie najsmaczniejsze.
Pozostało mi tylko ratowanie sytuacji, czyli… poproszenie o
dokładkę :D (przyznam się w sekrecie, że dokładkowa kanapka potajemnie zmieniła
trajektorię lotu i ostatecznie wylądowała w śmietniku, ale odniosła podnoszący
na duchu skutek J).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz