Tym razem w rozszerzonym składzie. Na uroczystym
rozpoczęciu roku szkolnego były u nas dziewczynki, z którymi będziemy się
spotykać i uczyć razem.
Ale nasz początek roku szkolnego, to tak jakby dwa
początki.
Niunia była podekscytowana. Przeddzień brała czynny
udział w przygotowaniach uroczystości. Zrealizowaliśmy dwa jej pomysły: własnej
roboty sok marchwiowo-jabłkowy i własnej roboty ciasteczka z płatków
kukurydzianych. Wybrała sobie najładniejszą sukienkę, wstała wcześniej, żeby
pomóc w przygotowaniach. W czasie uroczystości brała znowu aktywny udział. Jak spisywaliśmy
regulamin, to zaoferowała, że będzie pisać. Potem też przepisała wszystko „na
czysto” (nastawiona byłam na to, że sama będę spisywać, żeby nie było
zniechęcających czynności szkolnych, ale wyszło inaczej J).
Protestant ignorował przygotowania. Rano zrobił
lekką awanturę, że się nie wyspał. Potem, jak przyszły dziewczynki wszedł w
fazę popisów, którą starałam się ignorować. W czasie spisywania regulaminu
okazało się, że Protestant wszedł w rolę „klasowego błazna”. Za to po
uroczystości wpadł w fazę ekstremalnego grania na nerwach: wrzaski, bicie
(innych i siebie), wyzywanie…
Atrakcją specjalną w czasie uroczystości było
robienie trwałych baniek mydlanych, które można odbijać ręką w rękawiczce
(pomysł stąd: http://www.youtube.com/watch?v=4RF7B38Kr2k)
– co prawda od razu nam nie wyszły takie jak tam, ale i tak dzieciaki się
cieszyły, bo były trwalsze.
„Naukowy morał” był następujący:
żeby coś fajnego zrobić dobrze jest
- umieć czytać (dzieciaki czytały przepis na bańki)
- umieć liczyć (trzeba było zachować proporcje
składników)
- i chcieć działać J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz