Kilka dni temu koło południa zorientowałam się, że
brakuje mi podstawowego składnika na obiad. Pytam Protestanta, czy podejmie wyzwanie
i skoczy do pobliskiego osiedlowego sklepiku:
- A mogę też kupić chrupki?
- Tak.
- Dwie paczki? (roztkliwia mnie to, bo „dwie”
oznacza, że jedna dla Niuni, moja zgoda jest więc oczywista)
- Tak.
- A mogę kupić lizaki?
- Tak.
- Dwa?
- Tak.
Dla pewności spisuję rozrośniętą listę zakupów i
Protestant wychodzi.
Wraca dosyć szybko. Rzuca plecak, ociera pot z czoła
;) i wysapuje:
- Udało się.
Przeglądam podejrzanie małe rozmiary zakupów:
- A gdzie ziemniaki?
- Nie było…
Ale zakupy uznane za udane: wynegocjowane fanty w
domu J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz