To znowu rzecz o Niuni.
I znowu akcja dzieje się wieczorem.
I znowu matka daje plamę…
Jest taka chwila wieczorem, kiedy już wszystko
zaczyna drażnić, a jedynym pragnieniem staje się CISZA i SPOKÓJ. I osiągnięcie
ich staje się na tyle priorytetem, że zaczyna być nawet wykorzystywana zasada „po
trupach”. W kąt idą wszelkie mądrości i całe humanitarne nastawienie do
ludzkości, a zwłaszcza do dzieci.
I w takim oto stanie mego ducha Niunia postanowiła
zamiast przebierać się w piżamę roztrząsać różne problemy egzystencjalne i
realizować w związku z nimi strajk nie-przebieraniowy. Ponieważ nie
poskutkowała metoda coraz głośniejszego i dobitniejszego powtarzania „przebierz
się”, zastąpiłam je krótkim, zrezygnowanym „rób, co chcesz”.
Ale okazało się, że córeczka potrzebuje:
- lekarstwa na kaszel,
- pomocy przy kąpieli,
- pomocy przy wyniesieniu klatki z Tutkiem
- mnóstwa różnych informacji…
Zaparłam się, jak tylko głupio może się zaprzeć znękana
dniem matka. Oświadczyłam, że każdy robi to, co chce, a mi się teraz nie chce podawać
syropów i ręczników czy przenosić chomików.
Tata zsolidaryzował się ze mną.
Protestant skwapliwie korzystał z danej wolności.
Niunia wyła, wrzeszczała, jęczała… i żałowała.
Ale nie to było ważne – ważne, a zarazem
zaskakujące było to, że z dziką rozkoszą czułam, jak miło jest olewać
dzieciaki. I rosło we mnie zrozumienie dla patologicznych matek, a nawet swego
rodzaju zazdrość, że one na co dzień mają taką wolność ;)
Niestety delektowanie się wolnością przerywała
Niunia wdzierając się do mego wnętrza przez uszy, co spowodowało, że zdjęła
mnie litość… nad sąsiadami. Postanowiłam wrócić w skórę
nieco-mniej-patologicznej-matki.
Ostatecznie dzień zakończyłyśmy z Niunią pogadanką
na temat wzajemności w rodzinie.
I tak oto Niunia poznała niuanse systemowej teorii
rodziny, znaczenie wzajemnych układów i więzi, problematykę tworzenia
podsystemów, wartość homeostazy, granic i ich przepuszczalności… no dobra –
część informacji zostawiłam do następnej pogadanki ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz