Nasze dzieci nie mają z nami lekko ;)
Zerwaliśmy je w nocy na równe nogi, żeby przepędzić
po osiedlu i jeszcze dalej po różnych ciemnych chaszczach w poszukiwaniu skarbów J (tata bohatersko
wcześniej objechał trasę zostawiając ślady w postaci liścików, batoników,
prezencików, strzałek…).
Pobudka zaczęła się przewidywalnym rykiem Protestanta,
który został łagodnie acz stanowczo spionizowany, ubrany i wystawiony za drzwi.
Niunia, jak prawdziwy poszukiwacz skarbów, od razu
stanęła na wysokości zadania.
Młodzi w domu dostali latarki na głowy, kompasy i pierwszy
list z poleceniem poszukania głazu przy najbliższej piekarni. Od tego momentu
byli już ożywieni i podekscytowani. Z zapałem szukali wyznaczonych dróg. Momentami
szliśmy ciemnymi ścieżkami – wtedy młodzież chętnie się do nas kleiła, a
Niunia, jak to Niunia, analizowała swoje uczucia pięknie określając, kiedy się
boi bardziej, a kiedy mniej.
Dzieciaki, po pierwszych spacyfikowanych przez nas próbach
rywalizacji, świetnie ze sobą współpracowały. Niunia oddawała Protestantowi do
przeczytania liściki pisane drukowanymi literami, Protestant oddawał te z
pisanymi literami. Pod koniec trasy oboje podkreślali, że najważniejsza jest
współpraca.
Ostateczny skarb mogli odkryć, jak – oczywiście kooperując
– rozszyfrowali wiadomość rozwiązując zadania matematyczne (ech, nie mogłam się
powstrzymać).
Głównym skarbem były słodycze i świetliki, które
można wystrzelić gumką do góry. Protestant miał niezłą zabawę łapiąc puszczanego przez tatę świetlika,
Niunia ambitnie sama puszczała swojego.
Całe wydarzenie – choć generalnie udane – jak klamrą
spinał wrzask Młodych. Rozpoczął go krzyk Protestanta, że on nigdzie w nocy
nie pójdzie, a zakończył płacz Niuni nad poobijanymi gumką palcami.
Ale i Niunia, i Protestant dopytują się, kiedy
następne poszukiwanie skarbów J Niedługo, niedługo...
;-) no, to się nazywa przygoda! musimy coś takie naszym chłopcom zorganizować ;-)
OdpowiedzUsuń