Niunia obudziła się w fatalnym nastroju. Była
marudna, narzekająca, nieszczęśliwa i niezadowolona ze wszystkiego. Protestant
chętnie podłączył się pod jej nastrój, bo idealnie pasował on do jego całościowego
nastawienia do życia ;) Co mi pozostało? Stwierdziłam, że na dobrą sprawę
możemy sobie zrobić koszmarny dzień: z koszmarną córeczką, koszmarnym synkiem i
koszmarną mamą (wszystko inspirowane „Koszmarnym Karolkiem” – koszmarną lekturą,
która jednak zdobyła w naszej rodzinie dużą popularność).
Dzieciom od razu poprawiły się humory i
zaplanowaliśmy koszmarne czynności, m.in. wykonanie koszmarnych malowideł
(oczywiście palcami, bo koszmarne dzieciaki nie używają pędzelków), koszmarną
bitwę między dzieciakami…
Rola koszmarnej mamy mi też bardzo odpowiadała,
taka miła odmiana, bo nie musiałam się pilnować :D Pokrzykiwaliśmy na siebie,
brzydko się do siebie odzywaliśmy i tłumaczyliśmy, że przecież tak robią
koszmarni ludzie. Okazało się, że pierwszy wymiękł… Protestant. On jednak ma
tylko wprawę w byciu koszmarnym ;) a nie w znoszeniu koszmarnej rodziny. Chyba
nieprędko powtórzymy to koszmarne doświadczenie J
Koszmarnie urocze ;)
OdpowiedzUsuń