Protestant wiele w swoim krótkim życiu doświadczył,
niestety też wiele złego. Jak zaczęłam rozumieć, dlaczego jego zachowania są
takie a nie inne, przestałam (w dużej mierze, bo nie zawsze) wymagać, żeby
zachowywał się inaczej.
Przyzwyczaiłam się, że jak tata pokrzykiwał dla
żartu: „męczymy matkę!” to on był pierwszy, żeby mnie sprać i to nie dla żartu.
Przyzwyczaiłam się, że wyznawał wszystkim (na czele
z kotem), że ich kocha, a mnie zgrabnie pomijał.
Przyzwyczaiłam się, że na moje nawet super
delikatne prośby w stylu: „synku, potrzebuję twojej pomocy” reagował krzykiem,
agresją, rzucaniem się na podłogę.
Przyzwyczaiłam się też do tego, że to ja byłam od
pomagania, przynoszenia, pocieszania, przytulania (jedynie na życzenie) i wielu
innych eksploatujących mnie maksymalnie i bezlitośnie czynności.
Czułam jednak, że możliwa jest zmiana. No i tak się
stało, bo Protestant w końcu był w stanie powiedzieć, że mnie kocha, choć
wyznanie to niezmiennie było specyficzne: „kocham cię… i tatę też” J
Synek zaczął mi też robić niespodzianki, prezenty,
laurki…, ale wręczanie ich też brzmiało charakterystycznie: „to dla ciebie… i
dla taty, musisz się podzielić” J
A wczoraj był dzień historyczny. Zacznę od
wieczora. Poprosiłam Protestanta, żeby mi coś przyniósł – wykonał bez
zająknięcia. Po chwili znowu go o coś poprosiłam, na co mój małżonek zasyczał ostrzegawczo:
„Ryzykujesz”. Ale Protestant znowu wykonał i nawet nie jęknął, nie mówiąc już,
że mógł:
zawyć,
wrzasnąć,
rzucić się na podłogę,
siąść z impetem na pupę,
głośno werbalnie wyrazić swój sprzeciw,
podważyć sens robienia tego,
wyzwać kogoś (mnie lub przynajmniej Niunię),
całą drogę tupać,
warczeć,
buczeć,
coś zwalić po drodze,
wrzeszczeć, że on sam jest głupi,
oskarżyć mnie o brak uczuć wyższych względem niego,
wrzeszczeć, że jak go nie kocham, to mogę go
wyrzucić
…
I oboje z mężem uznalibyśmy to za… normę.
A tu nic takiego się nie wydarzyło!!! Co więcej:
NIC TAKIEGO SIĘ NIE WYDARZYŁO ANI RAZU W CIĄGU CAŁEGO DNIA! A oboje z mężem każdą z tych reakcji, a nawet różne ich kombinacje uznalibyśmy za „normalne” w przypadku Protestanta ;) To znaczy, normalne w przypadku relacji Protestant – mama czy Protestant – tata. Bo babcie i dziadek znają „wnuczka-do-rany-przyłóż”. My (a szczególnie ja) pozbawieni byliśmy tej przyjemności.
Cudowna przemiana jest rozwleczona w czasie. Ale jest!
I jest naszpikowana naszymi staraniami (ze strony rodziców) głównie o to, żeby nasze relacje były
lepsze (a nie o to, żeby Protestant przestał protestować). I to naprawdę
niesamowite widzieć, jak starania przynoszą rezultaty.
Oczywiście aż tak naiwna nie jestem, żeby wierzyć,
że to jest trwały efekt. Spodziewam się (nawet częstych) nawrotów dawnego
Protestanta. Dlatego imię jego pozostanie nadal niezmienione J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz