niedziela, 25 listopada 2012

Pamięć Niuni


Niunia bardzo szybko nauczyła się wierszyka, który potrzebny jej będzie na przedstawieniu w teatrzyku. Siadła koło mnie i refleksyjnie stwierdziła: „mama, jak chodziłam do przedszkola, to nic nie mogłam zapamiętać. A teraz wszystko pamiętam!”
Co za spostrzegawczość!
Rzeczywiście pamięć Niuni, jak wynika z moich obserwacji, wymaga szczególnych warunków. I takie zapewnia jej znajome otoczenie, przewidywalność, bezpieczeństwo wynikające z bycia w rodzinie, unikanie niepotrzebnych stresów, nadmiaru bodźców… Dla Niuni nawet przedszkole, które generalnie jest przyjaźniejsze niż szkoła, było miejscem, w którym trudno jej było się skoncentrować, usłyszeć, spostrzec, a co za tym idzie – dobrze wykonać zadanie. Nauczycielka twierdziła, że Niunia musi po prostu w końcu pojąć, że polecenia kierowane do grupy są poleceniami kierowanymi też do niej :0 No cóż, nie dało się wytłumaczyć, że w czym innym tkwi problem. Ostatecznie, jak coś trzeba było zrobić, przynieść, przygotować, Niunia często tego nie miała (szczególnie w zerówce, bo panie przestały zupełnie wywieszać karteczki dla rodziców, żeby dzieci przygotowywały się do warunków szkolnych). To był trudny czas i dla nas, i dla Niuni, która niejednokrotnie musiała przeżywać, że o czymś nie wiedziała, albo nie pamiętała. I rosło w niej niestety złe mniemanie o sobie jako osóbce o ułomnej pamięci.

Ale ED nie chroni nas w każdym momencie. Niunia co prawda pamięta, co się działo na zajęciach popołudniowych, ale ma problemy z umiejscawianiem zdarzeń w czasie (nadal „obstawia” czy wczoraj to było „wczoraj” czy „jutro”). Część zajęć dodatkowych ma w Pałacu, do którego zjeżdża się dziatwa z różnych stron naszej mieściny. Niunia wspominała coś o zbliżających się koncertach, ale zupełnie nie umiała osadzić ich w zbliżających się miesiącach/tygodniach/dniach. A w poniedziałek, już w Pałacu, okazało się, że zamiast zajęć muzycznych będzie koncert, a Niunia… w dresach. Na szczęście jasnych, więc jakby bardziej szykownych, ale pewnie jej wygląd daleko odbiegał od dzieci ubranych na galowo. Matki oczywiście wśród publiczności zabrakło. Przełknęłam to, bo pomyślałam, że następny koncert będzie za kilka miesięcy i na pewno się dowiem (czyli ubiorę odpowiednio Niunię i sama się wybiorę). A tu kilka dni później, kiedy to Niunia i Protestant wybrali się na zajęcia plastyczne dostaję telefon od zszokowanego taty, że znowu jest koncert! No tym razem Niunia była w „szykownych” zielonych dresach i pasującej do nich, a nie do okoliczności, bluzce (bo na zajęcia plastyczne mają się ubrać tak, żeby się nie obawiać pobrudzeń). O zgrozo! Dziecko znowu ubrane jak „dziewiąte dziecko dozorcy”, a na przedstawieniu znowu brak matki.
Próbując się pogodzić ze swoim nowym wizerunkiem matki co najmniej zaniedbującej dzieci, podzieliłam się refleksjami z koleżanką, mamą FASolki i co słyszę: „ja mam to niemal na co dzień”. Jej córeczka chodzi do szkoły. Nauczycielka, owszem, zapisuje wiadomościami karteczki, ale one mają tendencję do wędrowania po tornistrze i ujawniania się w zupełnie innych okolicznościach. Na myśl o tym, że musiałabym przełykać gorycz świadomości własnej patologii każdego dnia, robi mi się lżej J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz