Dziś będzie naukowo.
Jak opanować przypadki?
Najpierw Niunia opatrzyła się z nazwami.
Kolejność opanowała poprzez zdanie, którego pierwsze litery odpowiadają pierwszym literom kolejnych przypadków:
Mama Dała Cukierka Bo Nie Miała Wafelka.
Kolejnym etapem było kojarzenie nazw przypadków z pytaniami. Robiłyśmy to rysując, np.
mianownik: kto? co? KOTEK
dopełniacz: kogo? czego nie ma? MLEKA
celownik: komu? czemu kotek się przygląda? NIUNI
biernik: kogo, co widzi? MLEKO
narzędnik: z kim, z czym idzie Niunia? Z MISECZKĄ
miejscownik: o kim, o czym myśli kotek? O MLECZKU
wołacz: o! (mój kochany) KOTKU!
Powstało kilka rysowanych historyjek i przypadki nie tylko zostały opanowane, ale też stały się ulubioną rozrywką :)
"Spokojnie i cierpliwie śledzić, jak natura sama sobie radzi, a baczyć tylko na to, by warunki otaczające pracę natury, wspierały ją – oto jest wychowanie” Ellen Key
piątek, 11 grudnia 2015
czwartek, 10 grudnia 2015
"Straty są pozytywne"
Tak napisał Albert Espinosa w książce
„Świat na żółto”, która stała się inspiracją do dalszych wydarzeń.
Niunia niezwykle intensywnie
przeżywa stratę matki biologicznej. Tęskni za nią (a raczej za swoim jej
wyobrażeniem) bardzo boleśnie.
Kiedy kupiłam wspomnianą książkę,
spontanicznie zaczęłam się dzielić jej treścią. Autor ciężko doświadczony
chorobą nowotworową, w wyniku której jako nastolatek stracił nogę, płuco i
część wątroby… potrafi zauważać pozytywne strony swojego życia. Książka zawiera pewne elementy humorystyczne, pokazujące, jak potrafił się godzić z nieuchronnością strat.
Ostatecznie razem z Niunią zaczęłyśmy ją
czytać i stała się ona natchnieniem do tego, żeby przepłakać różne straty w
naszym życiu.
Urządziłyśmy przyjęcie pożegnalne, przed
którym Niunia z mądrością człowieka z przynajmniej 50-letnim życiorysem stwierdziła, że pewnie
przepłakanie będzie chwilowe. Pogodzone z ulotnością i chwilowością godzenia się ze stratą, podjęłyśmy
wyzwanie. Najpierw nakupiłyśmy tony niezdrowego żarcia, potem wypisałyśmy, co i
kogo straciłyśmy i chcemy pożegnać. Niunia przyczepiła do płachty z napisami
kolorowe balony.
W czasie uroczystości mówiłyśmy kilka
słów pożegnania pod adresem tego, kogo/co żegnałyśmy. Kiedy doszło do matki
biologicznej, Niunia po prostu… zwymiotowała… Zwaliłyśmy to na „chorobę”, bo
Niunia zaczęła się czuć chora. Przez pewien czas leżała i mówiła, że nic nie
czuje (w ogóle nie czuła swojego ciała). Kolejnym etapem było czucie
wszystkiego – Niunia płakała, że… umiera. W tym momencie do domu wrócił tata z
Protestantem. To był przedziwny moment. Niunia zawołała Protestanta i prosiła,
żeby ją przytulił. Miałam wrażenie, że w Protestancie zaczęła dostrzegać
„pamiątkę po matce biologicznej”, za którą tak bardzo tęskni. Oboje byli wobec siebie niezwykle opiekuńczy (przynajmniej w tamtym momencie ;) ).
Właściwie wszystko było pomysłem Niuni,
moja rola – jak zwykle – polegała na podchwytywaniu / godzeniu się /
realizowaniu jej pomysłów.
Żeby było jasne: Niunia nadal ma wątpliwości, czy straty są pozytywne, ale życie (tymczasowo) wróciło do względnej normy.
środa, 9 grudnia 2015
Dorastanie
Dziesiąte urodziny Niuni zbliżają się
wielkimi krokami. O dziwo nie ma rozmów o tym, jak miałaby wyglądać impreza
urodzinowa, ale Niunia nie daje zapomnieć o tym, że jej wiek się zmienia. Ostatnio
jak wróciła z biblioteki okazało się, że wypożyczyła sobie książkę o
nastolatkach (coś w stylu: co każdy nastolatek wiedzieć powinien) i – co więcej
– wypożyczyła też książkę dla mnie „Jak mówić do nastolatków, żeby nas
słuchały. Jak słuchać, żeby z nami rozmawiały” (A. Faber i E. Mazlish).
Wręczyła i powiedziała krótko: „Przyda
ci się”.
Czytam
J
piątek, 20 listopada 2015
Relacje damsko-męskie
Bezczelnie podsłuchiwałam w samochodzie rozmowę dzieciaków:
Niunia: Oj, Protestant, podoba ci się Oliwka…
Protestant (śmieje się): Nie ona…
N: Przyznaj się, uśmiechasz się jak ją widzisz.
Wtrącam się: O czym wy w ogóle rozmawiacie? Nie za wcześnie
na dziewczyny i chłopaków?
N: Mamo, ja już nie szukam chłopaka. Ja się cieszę życiem. Szukałam
dziewczyny dla Protestanta i znalazłam.
Ja: Protestancie, po co ci w tym wieku dziewczyna?
P: Nooo, żeby… yyyy…
N: Mamo, 8-latki tak mają. Jak byłam w jego wieku też
szukałam chłopaka, a jak się ma prawie 10 lat, to już się inaczej myśli o
świecie.
...........
czwartek, 19 listopada 2015
Wizyty w przedszkolu
Nie piszę za często, a to dlatego, że dzieje się zbyt wiele.
Ale warto odnotować uczestnictwo Niuni i Protestanta w projekcie PoczytajMy (organizowanym przez Centrum Edukacji Obywatelskiej). Projekt jest właściwie niezobowiązujący, ale sama idea świetna: starsze dzieci co jakiś czas idą do młodszych dzieci i im czytają.
Nasze Starszaki były już drugi raz w przedszkolu. Za pierwszym trema zżerała Niunię straszenie. W drodze była okazja do rozmowy o stresie i wykorzystania prostych ćwiczeń uspokajających.
Tym razem stres był mniejszy :)
Ale chciałam napisać głównie o etapie przygotowań. Niunia i Protestant mieli tak dużo pomysłów i chęci ich realizowania, że nie mogłam wyjść z podziwu! A nie mogłam też uczestniczyć w całości przygotowań, bo wyjeżdżałam, więc realizacja była niemal samodzielna.
Tematyka została podpowiedziana przez nauczycielkę. Dzieciaki mogły wybrać o jesieni lub o emocjach. Wybór padł na to drugie. A dokładniej na GNIEW, który został przedstawiony opowiadaniem Grzegorza Kasdepke z książki "Tylko bez całowania...".
"Scenariusz zajęć" spisany przez Niunię obejmował:
1. określanie własnych aktualnych emocji
2. prezentację obrazków z dzieckiem wyrażającym różne emocje
3. czytanie fragmentu książki przez Niunię
4. poznanie Uczucikona (Protestant przebrany w karton z narysowanymi różnymi uczuciami)
5. dorysowywanie wybranych emocji na Uczucikonie przez chętne dzieci
6. przymierzanie Uczucikona ;)
7. emocjonalne memory (pomysł i wykonanie Niuni)
8. prezentacja prostych ćwiczeń pomagających radzić sobie z trudnymi emocjami (zgodna współpraca Niuni i Protestanta)
9. swobodna zabawa (w której miało być jeszcze granie w emocjonalnego Piotrusia, ale już się nie udało).
Niunia i Protestant właściwie nic z tego nie mają, poza moim i nauczycielki podziwem, własną satysfakcją, poczuciem, że mogą coś dać innym, poczuciem bycia starszym (to szczególnie ważne dla Protestanta, który ma tendencje do wchodzenia w rolę jeszcze młodszego niż jest - tutaj mogę się podelektować widokiem "dorosłego" Protestanta).
Po każdym takim spotkaniu czują się nakręceni i chcieliby przychodzić do przedszkola co tydzień, tylko okrutna matka hamuje ich aktywność i zgadza się na comiesięczne wizyty u przedszkolaków.
Ale warto odnotować uczestnictwo Niuni i Protestanta w projekcie PoczytajMy (organizowanym przez Centrum Edukacji Obywatelskiej). Projekt jest właściwie niezobowiązujący, ale sama idea świetna: starsze dzieci co jakiś czas idą do młodszych dzieci i im czytają.
Nasze Starszaki były już drugi raz w przedszkolu. Za pierwszym trema zżerała Niunię straszenie. W drodze była okazja do rozmowy o stresie i wykorzystania prostych ćwiczeń uspokajających.
Tym razem stres był mniejszy :)
Ale chciałam napisać głównie o etapie przygotowań. Niunia i Protestant mieli tak dużo pomysłów i chęci ich realizowania, że nie mogłam wyjść z podziwu! A nie mogłam też uczestniczyć w całości przygotowań, bo wyjeżdżałam, więc realizacja była niemal samodzielna.
Tematyka została podpowiedziana przez nauczycielkę. Dzieciaki mogły wybrać o jesieni lub o emocjach. Wybór padł na to drugie. A dokładniej na GNIEW, który został przedstawiony opowiadaniem Grzegorza Kasdepke z książki "Tylko bez całowania...".
"Scenariusz zajęć" spisany przez Niunię obejmował:
1. określanie własnych aktualnych emocji
2. prezentację obrazków z dzieckiem wyrażającym różne emocje
3. czytanie fragmentu książki przez Niunię
4. poznanie Uczucikona (Protestant przebrany w karton z narysowanymi różnymi uczuciami)
5. dorysowywanie wybranych emocji na Uczucikonie przez chętne dzieci
6. przymierzanie Uczucikona ;)
7. emocjonalne memory (pomysł i wykonanie Niuni)
8. prezentacja prostych ćwiczeń pomagających radzić sobie z trudnymi emocjami (zgodna współpraca Niuni i Protestanta)
9. swobodna zabawa (w której miało być jeszcze granie w emocjonalnego Piotrusia, ale już się nie udało).
Niunia i Protestant właściwie nic z tego nie mają, poza moim i nauczycielki podziwem, własną satysfakcją, poczuciem, że mogą coś dać innym, poczuciem bycia starszym (to szczególnie ważne dla Protestanta, który ma tendencje do wchodzenia w rolę jeszcze młodszego niż jest - tutaj mogę się podelektować widokiem "dorosłego" Protestanta).
Po każdym takim spotkaniu czują się nakręceni i chcieliby przychodzić do przedszkola co tydzień, tylko okrutna matka hamuje ich aktywność i zgadza się na comiesięczne wizyty u przedszkolaków.
niedziela, 25 października 2015
Normalność jest nudna
Byłam z dzieciakami na filmie „Alfie –
mały wilkołak”. Film świetny i polecam wszystkim, którzy unikają amerykańskich
produkcji delektując się wolniejszym tempem skandynawskich przekazów (tu wzmianka).
Refleksjo-recenzja Protestanta po
obejrzeniu filmu:
„Alfie
był znaleziony w koszyczku, który przyniósł jego dziadek, bo jego rodzice,
którzy go urodzili nie mogli sobie z nim poradzić i dlatego poprosili dziadka
Alfiego, żeby go odniósł do innej rodziny.
Alfie
jest doskonałym aktorem w wilkołaku i w czasie pełni Alfie poszedł do parku i
tam zobaczył jakiegoś pana. Ten pan miał dużą czuprynę. Alfie był wtedy
wilkołakiem. A potem się okazało, że to dziadek Alfiego. I razem przyszli do
Alfiego domu i rodzice poznali prawdę.
Ta
bajka jest doskonała, bo w niej są emocje. I jeszcze jedno – Alfie myślał, że
jest tylko jednym wilkołakiem na świecie, ale się okazało, że jego dziadek jest
też wilkołakiem.
Timmie
jest jego bratem. Ale za to mama i tata od początku nie wiedzieli, dlaczego
Alfie jest taki, że nie może sobie radzić z emocjami. Timmie i Alfie jeżdżą
razem na rolkach.
Ale
dziś jest dobrze. A dziadek Alfiego powiedział, że Alfie musi panować nad
swoimi emocjami i nie gryźć ludzi.
Polecam.
Bardzo mi się podoba
ten film, bardzo”
W filmie pada mnóstwo ważnych zdań:
·
Nikt nie jest normalny – normalność jest nudna
·
Rodzice cię wychowują, ale ty i tak jesteś sobą
·
Każdy ma w sobie wilka, ale nie każdy potrafi
(jest w stanie) go ujawnić
·
I słowa brata Alfiego: Ty zmieniasz się raz w
miesiącu, tata jest nienormalny przez cały czas ;) (tata to barwna postać –
ojciec łamiący stereotypy, z dużym poczuciem humoru i dystansem do siebie)
Film świetny. Wszyscy wyszliśmy z kina
rozanieleni.
Ale czar prysł po południu, kiedy okazało
się, że wątek poszukiwania własnej tożsamości i chęci poznania „prawdziwych
rodziców” przykrył u Niuni wszelkie pozytywne doznania estetyczne. Masakry nie będę opisywać, tylko dodam, że przywrócenie
jej do względnej równowagi zajęło jakieś 3 godziny.
Film polecam. Ale rodzicom Kosmiciątek dodaję:
robicie to na własne ryzyko ;)
piątek, 25 września 2015
Literacki rozkwit
Protestant w końcu zaakceptował:
1. istnienie liter pisanych,
2. potrzebę nauki pisania nie tylko drukowanymi literami,
3. oddzielanie wyrazów.
Zaakceptował i od razu wystrzelił z literackim talentem. Pisze opowiadania! J
Zacytuję to, które tworzył przez dwa dni (moja ingerencja to tylko dostosowanie ortografii i interpunkcji do ogólnie uznawanych zasad):
Wiem, że powinnam być zaniepokojona treścią ;) , ale mnie cieszy słownictwo, bogactwo wypowiedzi, budowanie napięcia, radość tworzenia i osobista Protestanta duma z działania i dzieł stworzonych, no i to, że jednak w treści są pewne elementy pozytywne, np. niezwykła skuteczność policji.
Trwam w zachwycie
1. istnienie liter pisanych,
2. potrzebę nauki pisania nie tylko drukowanymi literami,
3. oddzielanie wyrazów.
Zaakceptował i od razu wystrzelił z literackim talentem. Pisze opowiadania! J
Zacytuję to, które tworzył przez dwa dni (moja ingerencja to tylko dostosowanie ortografii i interpunkcji do ogólnie uznawanych zasad):
„Wczoraj w kuchni ktoś zbił okno, złodziej uciekł przez balkon. Ciocia się
przestraszyła. Kiedy przyszedłem, ciocia leżała martwa na ziemi z krwią.
Pobiegłem po telefon i wcisnąłem numer 997 i po chwili przyjechali policjanci.
Stałem jak wryty patrząc na ciocię. W końcu po paru tygodniach zdarzył się ten
sam wypadek.
Dziś wujka Zdzisia nie było i szukałem go po całym
domu, ale wuja nie było. W końcu zobaczyłem go zalanego krwią i… nie, nie, nie!
O Boże, co ja robię? Nie, a, siusiumajtek!
Widać w progu stanął czarnoskóry
złodziej. Wiedziałem czego szukał. Mnie. I zwiałem z miejsca wypadku. Zalałem
się łzami myśląc o wuju, którego spotkał ten los. W końcu przyjechała policja i
złapała zabójcę wuja. Do teraz pałętam się po ulicach. Jestem gorszy niż
sieroty Bodler (wyjaśnienie: rodzeństwo Baudelaire z książki „Seria niefortunnych zdarzeń").
To koniec ze mną. Koniec".
Wiem, że powinnam być zaniepokojona treścią ;) , ale mnie cieszy słownictwo, bogactwo wypowiedzi, budowanie napięcia, radość tworzenia i osobista Protestanta duma z działania i dzieł stworzonych, no i to, że jednak w treści są pewne elementy pozytywne, np. niezwykła skuteczność policji.
Trwam w zachwycie
J
wtorek, 8 września 2015
Życiowe ciućmaki :)
Tym razem Protestant: "Chciałbym wiedzieć, jak wygląda moja mama biologiczna. Gdybyś ty mnie urodziła, już bym wiedział. Moje życie jest skomplikowane... no wiesz, jedna mama, druga, potem trzecia i ty - czwarta... Szkoda, że mnie nie urodziłaś........ Ale i tak jest fajnie".
Po ostatniej części wypowiedzi nastąpiło "bum", bo kamień spadł mi z serca (a przynajmniej jakaś jego część).
A tymczasem Niunia z kopyta ruszyła do nauki. Ciągle jestem w szoku. Ona po prostu postanowiła, że będzie się uczyć i codziennie zasiada i robi wybrane przez siebie zadania (czyta, szuka, wypożycza książki o określonej tematyce, robi schematy...).
W czwartej klasie dochodzą przyroda i historia. Podpowiedziałam, że może je robić "blokowo" i Niunia zdecydowała, że zacznie od historii. Teraz są epodreczniki.pl, co - jak się okazało - jest dla niej dosyć atrakcyjne. Tematyka początkowa historii też jej się podoba - zachwyca się, że prawodawca i autor podstawy programowej przewidzieli takie ciekawe rzeczy dla niej ;) Wstrzelili się! To naprawdę duża ulga dla rodzica :)
Ale jedna ważna rzecz. Historia w czwartej klasie rozpoczyna się od wyjaśnienia osi czasu i znaczenia historii. Wszystko zostaje osadzone w osobistej historii dzieci. I tu jest problem dla dzieci z trudną przeszłością. Na wstępie mają "przywalone z grubej rury": opowiedz nam swoją historię, a my ci opowiemy historię świata. A jak dzieciak ma straszną historię...? Nikt tego za bardzo nie bierze pod uwagę.
I tu znowu błogosławię edukację domową, którą sobie uprawiamy we własnym ogródku. Niunia przy poleceniu "zrób oś czasu uwzględniając wydarzenia z własnego życia" wzięła pod uwagę wydarzenia z ostatniego roku (wyjazdy, uroczystości, spotkania...). Ale łączę się w bólu z tymi rodzicami dzieci w rodzinach adopcyjnych i zastępczych, które przyjdą ze szkoły do domu z poleceniem: "porozmawiaj z członkami rodziny i narysuj drzewo genealogiczne". To na pewno będzie boleć. A cierpieć po raz kolejny będzie głównie dziecko.
Tymczasem wiem, że wzniecanie bólu w takich sytuacjach nie jest konieczne. Historia (jako przedmiot szkolny) może pozostać czysta i nieskojarzona z bólem osobistym. I może towarzyszyć jej niuniowy zachwyt. Przynajmniej teraz ;)
Po ostatniej części wypowiedzi nastąpiło "bum", bo kamień spadł mi z serca (a przynajmniej jakaś jego część).
A tymczasem Niunia z kopyta ruszyła do nauki. Ciągle jestem w szoku. Ona po prostu postanowiła, że będzie się uczyć i codziennie zasiada i robi wybrane przez siebie zadania (czyta, szuka, wypożycza książki o określonej tematyce, robi schematy...).
W czwartej klasie dochodzą przyroda i historia. Podpowiedziałam, że może je robić "blokowo" i Niunia zdecydowała, że zacznie od historii. Teraz są epodreczniki.pl, co - jak się okazało - jest dla niej dosyć atrakcyjne. Tematyka początkowa historii też jej się podoba - zachwyca się, że prawodawca i autor podstawy programowej przewidzieli takie ciekawe rzeczy dla niej ;) Wstrzelili się! To naprawdę duża ulga dla rodzica :)
Ale jedna ważna rzecz. Historia w czwartej klasie rozpoczyna się od wyjaśnienia osi czasu i znaczenia historii. Wszystko zostaje osadzone w osobistej historii dzieci. I tu jest problem dla dzieci z trudną przeszłością. Na wstępie mają "przywalone z grubej rury": opowiedz nam swoją historię, a my ci opowiemy historię świata. A jak dzieciak ma straszną historię...? Nikt tego za bardzo nie bierze pod uwagę.
I tu znowu błogosławię edukację domową, którą sobie uprawiamy we własnym ogródku. Niunia przy poleceniu "zrób oś czasu uwzględniając wydarzenia z własnego życia" wzięła pod uwagę wydarzenia z ostatniego roku (wyjazdy, uroczystości, spotkania...). Ale łączę się w bólu z tymi rodzicami dzieci w rodzinach adopcyjnych i zastępczych, które przyjdą ze szkoły do domu z poleceniem: "porozmawiaj z członkami rodziny i narysuj drzewo genealogiczne". To na pewno będzie boleć. A cierpieć po raz kolejny będzie głównie dziecko.
Tymczasem wiem, że wzniecanie bólu w takich sytuacjach nie jest konieczne. Historia (jako przedmiot szkolny) może pozostać czysta i nieskojarzona z bólem osobistym. I może towarzyszyć jej niuniowy zachwyt. Przynajmniej teraz ;)
niedziela, 30 sierpnia 2015
Wakacyjny front c.d.
Wakacje obfitowały nam w serię nieprzewidzianych i
gwałtownych zmian akcji, czyli nieplanowanych wcześniej wyjazdów.
Ale rodzinnie nastawiliśmy się na kontakt z naturą:
przemierzaliśmy okoliczne chaszcze, wyjeżdżaliśmy na coraz dłuższe rekonesanse
namiotowe w coraz bardziej oddaloną okolicę.
Podczas naszych obozowych szaleństw tata objawił się dzieciom w nowej odsłonie ujawniając swój
talent survivalowy, w związku z czym dziatwa patrzyła na niego, jak na
mieszankę boga i pomysłowego Dobromira. Hitem okazała się kuchenka zrobiona ze
znalezionej… puszki po farbach! Na kolejnym biwakowaniu kuchenkę mieliśmy już
profesjonalną, bo z metalowego wiadra :)
Protestant nastawił się na… przetrwanie. Owszem, angażował
się, ale bacząc uważnie, co by się nie przepracować i mieć siłę na zabawę. A
każdego ranka z satysfakcją stwierdzał: przetrwaliśmy kolejny dzień! Nasz syn
ma na swoim koncie jeden ogromny sukces: pokonał lęk wysokości (którego z kolei
ja się nabawiłam obserwując, jak wysoko włazi na drzewa, ale akurat tym moim lękiem to
on się nie przejmuje ;) ).
Niunia weszła w sytuację „pełną gębą” – we wszystkim chciała
brać udział.
Nie wzięliśmy żadnych zabawek i cywilizacyjnych atrakcji,
więc z chęcią przyjmowała propozycje zabaw ze znalezionych tworzyw naturalnych
lub aktywności służące przetrwaniu (drzewne wspinaczki, struganie sztućców/łódek,
robienie wędek, próby łowienia ryb, rzuty nożem…). Bohatersko przyjmowała
konieczność mycia się w zimnej wodzie lub załatwiania się do własnoręcznie wykopanego
dołka. Z własnej inicjatywy prowadziła też dziennik obozowy, w którym mamy
opisane (nieocenzurowane ;) ) najważniejsze wydarzenia.
Warte odnotowania scenki rodzajowe:
Jednego wieczora długo nam zeszło jedzenie pieczonych na
patyku podpłomyków. Położyliśmy się spać bez wieczornej kąpieli. Scenka poranna:
Tata wynurza się ze śpiwora i sobie zalega pozwalając, by
jego ciało udostępniało wszystkim swoją unikalną woń dnia poprzedniego. Niunia przebudza
się, przeciąga, zaciąga delikatnie wonią i rzuca przeciągle: „Coo tuu taaak śmieeerdzi?”
Dzieciaki zrobiły nam „Park linowy”: tabliczka
wprowadzająca i atrakcje na drzewach wraz z zabezpieczającymi linami oraz
wykwalifikowanymi pracownikami. Wobec tak profesjonalnego przygotowania pytam
jednego z pracowników (Protestanta), czy mają też toaletę.
- Tak – odpowiada poważnie Protestant i podaje mi… saperkę :)
poniedziałek, 20 lipca 2015
Doniesienia z wakacyjnego frontu
Niunia i Protestant, podobnie jak w tamtym roku, wyjechali na obóz. Wyjazd ten można nazwać pół-samodzielnym, ponieważ obozowicze
stacjonowali w promieniu 10 km od naszego domu, a umowa między nami i Młodymi
była taka, że codziennie wieczorem ich odwiedzamy. Oczywiście podejmowaliśmy
negocjacje w celu zmniejszenia intensywności naszego zaangażowania, ale
trafiliśmy na twardego negocjatora w osobie Protestanta. Pokornie przyjęliśmy
do wiadomości, że potrzebuje rzucić na nas okiem przed zaśnięciem i upewnić
się, czy zmarszczek lub kilogramów nam zbytnio nie przybyło. Nasze odwiedziny
też miały różny przebieg: a to popisy, a to kompletna olewka na rzecz
kumpli/kumpelek, a to mini-awanturka… Ale wytrwaliśmy J Z pewnością z zewnątrz
wygląda to na nadopiekuńczość, ale postępujemy tak z pełną świadomością, że
Niunia i Protestant potrzebują maksymalnego poczucia kontroli nad sytuacją,
żeby przez przypadek nie poczuli się odrzuceni. A i tak po ich powrocie na łono
rodziny odnotowaliśmy 2-dniowy napad regresu, co pokazuje, że jednak koszty
emocjonalne były (na szczęście niezbyt duże, więc możemy przypuszczać, że
przyczynią się raczej do budowania dojrzałości niż niszczenia misternie utkanego
do nas zaufania).
Protestant na obozie zyskał tytuł najsympatyczniejszego obozowicza J Generalnie przeciwna jestem tego typu głosowaniom (głosowała cała dziatwa na siebie nawzajem), bo za bardzo utożsamiam się z tymi odrzuconymi, ale wspominam o tym ze względu na wszystkich przeciwników edukacji domowej, którzy twierdzą, że tylko w szkole można nabyć najważniejsze umiejętności radzenia sobie w grupie.
Protestant udowadnia, że ukrytego przed wzrokiem dorosłych zastraszania, dyskretnej przemocy słownej i fizycznej, przy jednoczesnym wytwarzaniu u innych syndromu sztokholmskiego – bo niby skąd ten tytuł najfajniejszego obozowicza? – można nauczyć się "siedząc w domu".
Potrzebna jest tylko rodzina z odpowiednimi kwalifikacjami ;)
Protestant na obozie zyskał tytuł najsympatyczniejszego obozowicza J Generalnie przeciwna jestem tego typu głosowaniom (głosowała cała dziatwa na siebie nawzajem), bo za bardzo utożsamiam się z tymi odrzuconymi, ale wspominam o tym ze względu na wszystkich przeciwników edukacji domowej, którzy twierdzą, że tylko w szkole można nabyć najważniejsze umiejętności radzenia sobie w grupie.
Protestant udowadnia, że ukrytego przed wzrokiem dorosłych zastraszania, dyskretnej przemocy słownej i fizycznej, przy jednoczesnym wytwarzaniu u innych syndromu sztokholmskiego – bo niby skąd ten tytuł najfajniejszego obozowicza? – można nauczyć się "siedząc w domu".
Potrzebna jest tylko rodzina z odpowiednimi kwalifikacjami ;)
sobota, 20 czerwca 2015
Lekcje malarstwa
Tym razem będzie o matce pobierającej
nauki.
Niunia orzekła, że to przecież wstyd i hańba, żeby jej matka nie
potrafiła rysować/malować i że ona – za drobną opłatą – rozwiąże ten problem. Jako
że lekcje okazały się „na moją kieszeń”, zgodziłam się. Umówiłyśmy się na
pierwsze spotkanie.
Niunia przygotowała się solidnie i jak
tylko weszłam do „pracowni artystycznej”, wiedziałam, że zajęcia warte są
swojej, a nawet wyższej ceny. Na stole zalegały liczne akcesoria
malarsko-rysownicze, przykładowe rysunki/malunki naszej domowej artystki, dodatkowo
książki, laptop z odpaloną stroną z portretami, bo tej właśnie tematyki
dotyczyły pierwsze zajęcia.
Nauczycielka zrobiła krótkie teoretyczne
wprowadzenie, po czym puściła muzykę Mozarta i… do dzieła. To znaczy dzieło to
to nie było, ale coś w miarę sensownego wyłoniło się spod ołówka poruszającego
się pod dyktando Niuni.
Protestant zwabiony stworzonym przez
Niunię nastrojem, dołączył do nas (tzn. Niunia na początku oponowała, bo
przecież to płatne zajęcia, ale ustąpiła, kiedy powiedziałam, że płacę też za
syna).
Ostatecznie Protestant nie okazał się tak
wytrwały w swym wysiłku, ale w Niuni obudził się instynkt bizneswoman, więc
zachęcała go do powtórnego skorzystania (podsłuchałam, że zamierza dawać drobne
niespodzianki i szykuje dyplomy na koniec).
W załączniku dzieło Protestanta, który dzięki zajęciom Niuni wyszedł ze swoją twórczością poza plac budowy :)
P.S. Niunia zażyczyła sobie,
żeby zajęcia były płatne gotówką. Zastosowałam się, a ona - po jakichś 2 minutach
dzierżenia kasy w dłoni - podała mi ją mówiąc: „weź, mamo, na moje konto” :)
wtorek, 16 czerwca 2015
Nasze Summerhill
Rano wywiesiłam na drzwiach domowych „kod”
z tabliczką mnożenia (żeby wejść do domu trzeba przyłożyć rękę po kolei do
kilku kartek z namalowaną dłonią i napisami, np. 4x7=28). Młodzi chętnie weszli
w ten styl matematycznych powtórek. To była jedyna moja inicjatywa tego dnia.
Poza tym dzień rozpoczęłyśmy z Niunią
wymyślając swoją grę z kubkami, coś w tym stylu:
Potem Niunia czytała sobie ciekawostki i
przygotowywała się do nagrywania filmiku, w którym by wyjaśniła, czym się różni
kupa ptaków od kupy ssaków. Przygotowania przerwało spostrzeżenie ptasich zwłok
w ogródku oraz kociego sprawcy zamieszania. Młodzi uniemożliwili oprawcy konsumpcję
jednego z ptaszków, ale był on już nie do odratowania, czyli tym razem ominęła
nas wizyta w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Ptaków. Niunia i Protestant
porzucili dotychczasowe zajęcia i – pomstując głośno na (nadal głodną zapewne)
kotkę – zaczęli szykować pogrzeb. Na drzwiach do garażu pojawił się napis: NIE
WCHODZIĆ! USŁÓUGI POGŻRZEBOWE. A ze środka zaczęły dobiegać stuki
i nucenie… poloneza, który zdradzał, że pracownicy tego zakładu w zbyt wielu
pogrzebach nie uczestniczyli ;)
Tego dnia wypłynęły jeszcze dwie sprawy związane
z nieposzanowaniem cudzej własności. Zorganizowaliśmy więc sąd. Protestant
oskarżył siostrę o zużycie jego naklejek, wnioskując skazanie jej na dożywocie,
natomiast Niunia napisała skargę na Protestanta za zużywanie jej „perfum” i
prosząc o zesłanie na Syberię. Ostatecznie oboje zostali pouczeni i dostali
karę „czynu społecznego pod postacią sprzątania samochodu”. Wyrok był
prawomocny i został wykonany następnego dnia J
środa, 10 czerwca 2015
Orle Pióro i indiańskie urodziny
Urodziny Protestanta były pod indiańskim szyldem.
Co prawda sam solenizant najchętniej zrobiłby w piłkarskim
stylu, a może nawet w towarzystwie piłkarzy z Barcy, ale udało mi się
delikatnie przekierować go na inne tematy J
Tata tym razem mocno się zaangażował i stworzył m.in. dwa
dzieła:
1.
Pokaźnych rozmiarów tipi
2.
Indiańskie narty (dwie deski z przybitymi trzema
parami starych butów)
Protestant został wodzem (przyjął imię Orle Pióro) – przed przyjściem gości
zrobiliśmy mu strój (czyli nacięliśmy na dole spodenki, na gołej klacie i
twarzy domalowaliśmy groźne indiańskie wzory, zrobiliśmy przepaskę z piórami).
Niunia dostała zaszczytną funkcję szamanki, została też
poinformowana o roli szamanów, dzięki czemu pozyskaliśmy ją do współpracy przy
całym przedsięwzięciu (po raz kolejny przekonuję się, że obłaskawienie
rodzeństwa jest klucz
Goście po przyjściu mogli też się przebrać (służył do tego
stosik starych koszulek do swobodnego wykorzystania, łącznie z malowaniem i
cięciem) i pomalować (farbami do twarzy – tu przestrzegam tych, którzy chcieliby
powtórzyć to doświadczenie – odciśnięte ciała Indian odnajduję do dnia
dzisiejszego w całym domu – to one ciągle odświeżają mi w pamięci świetną
zabawę urodzinową ;) ). Potem każdy mógł wybrać sobie imię, które
przyczepialiśmy na ubranie, żeby móc nim się posługiwać. Dla dorosłych, którzy
nieopatrznie pozostali z dziećmi na indiańskim przyjęciu, też mieliśmy imiona,
dosyć oryginalne: Druciane Majtki, Kamera Wideo, Pierdzący Byk, Śmierdząca
Skarpeta…
Żeby dostać się do plemienia wszyscy musieli przejść próby:
1.
Skradania się
2.
Wysłuchiwania skradających się
3.
Bieg z wodą w ustach dookoła domu
4.
Przedostawanie się przez pajęczynę (nitka między
„nogami” huśtawki przewleczona na różne sposoby)
5.
Strzał do tarczy (kupiliśmy łuk i strzały z
przyssawkami, a tarczę zrobiłam w antyramie, więc można było spokojnie i
bezpiecznie strzelać)
6.
Próba współpracy w nartach indiańskich (trzy
osoby wchodzą w buty przymocowane do desek i próbują iść, zakręcać itp.)
7.
Polowanie na bizony (balony przymocowane do
kostek – każdy próbuje zniszczyć bizony innych), a potem zbieranie „mięsa
bizonów” ;)
8.
Robienie instrumentów z materiałów
przeznaczonych do recyklingu (to dla wytrwałych)
9.
Robienie totemu.
Imprezę urodzinową częściowo powtórzyliśmy, kiedy
przyjechali do nas Iskierka i Urwis, którzy
nie mogli być na samych urodzinach. Dodaliśmy wtedy do zabaw jeszcze
legendę indiańską, taniec indiański (oglądanie filmików i wymyślanie własnego
tańca), robienie indiańskiej potrawy, trochę historii dotyczących Indian.
Indiańskie klimaty zdecydowanie polecam, choć… był taki
moment, że miałam wątpliwości, szczególnie wtedy, kiedy w indiańskim towarzystwie
obudziły się jakieś waleczne instynkty i spontanicznie zaczęto organizować
napady na tipi czy walki z bladymi twarzami. Te odgłosy… na pewno blady strach
padł na blade twarze zamieszkujące okoliczne wioski ;)
Ale solenizant był zachwycony. I to jest
najważniejsze J
niedziela, 10 maja 2015
Edukacja ekonomiczna
To jest coś co trwa. Już chyba od dwóch lat… W każdy razie
na tyle długo, że mogę sprzedać patent jako „u nas się sprawdzający”. I życzyć
powodzenia kolejnym rodzicom.
Przeciwnicy posiadania kieszonkowego przez dzieci powinni
(tak jak ja przed podjęciem tej decyzji) przyjrzeć się, ile w ciągu miesiąca
wydają na zachcianki dziecka… Dla mnie był to wystarczający powód, żeby jednak kieszonkowe
dawać J
Od tamtej pory w sklepach pojawia się stały dialog:
- Mamo, kupisz mi zabawkę/gumę/lizaka/sok…
- Masz swoje pieniądze…
- Właściwie to nie potrzebuję tej zabawki/tak bardzo nie
chce mi się pić itp.
Wystarczy tylko konsekwencja, a spokój murowany i
niezmącony.
Początkowo dzieci dostawały miesięcznie tyle złotych, ile
mają lat. Niewiele, ale wystarczyło, żeby odebrać pierwsze lekcje ekonomii.
Najbardziej pamiętną nau(cz)kę odebrał Protestant na samym
początku. On musiał NATYCHMIAST wydać wszystkie posiadane pieniądze. Niunia w
tym czasie zdążyła już zorientować się, na czym polega oszczędzanie i
wprowadzała je konsekwentnie w życie, natomiast Protestant urządzał wycieczki
do sklepów, w czasie których miał problem z kupieniem czegoś, bo… co można
kupić za kilka złotych? Ale zawsze dzielnie radził sobie i wychodził ze sklepu
dzierżąc dumnie jakiś maciupeńki przedmiot „made in China”.
Trwało to kilka miesięcy, w czasie których postrzegałam go
jako beznadziejny ekonomiczny przypadek i oczyma wyobraźni już widziałam jego
nędzną przyszłość ;)
Tymczasem Niunia zgromadziła wystarczającą sumę pieniędzy,
żeby udać się na większe zakupy. Poszliśmy całą rodziną. To była jedna z
najkoszmarniejszych godzin w naszym rodzinnym życiu. Niunia chodziła między
półkami, delektując się wolnością wyboru spośród całkiem pokaźnej liczby
zabawek, na które było ją stać. Nie spieszyła się, bo takich decyzji nie podejmuje
się „hop siup”. Ale nie to wystawiło nas na niezwykłą próbę cierpliwości.
Protestant jak tylko zobaczył, co jest grane zaczął wyć przeraźliwie, że on też
chce zabawkę. Tuliłam więc go i jak mantrę powtarzałam, że rozumiem jego smutek
i też żałuję, że nie może wydać swoich pieniędzy, ale ich po prostu nie ma, bo
wcześniej kupił… i tu kilka rzeczy udało mi się wymienić.
Niunia była bezlitosna, bo nie skracała jego mąk. Zdawała
się być tak zaabsorbowana wybieraniem, że chyba nie słyszała rozpaczy brata.
I od tamtej pory Protestant oszczędza J
Od kilku miesięcy młodzi nadal dostają tamto „po prostu
kieszonkowe”, ale mają też możliwość zarobić drugą część, w takiej samej
wysokości. Jest to szansa, a nie obowiązek. Mogą zadecydować, że nie zarobią. Dostają
ją za zaangażowanie w pomaganie rodzicom. Otwarty bunt w tym zakresie prowadzi
do ucięcia złotówki od tej części kieszonkowego. To może budzić jeszcze większe
kontrowersje, ale u nas naprawdę się sprawdza i zamierzam to utrzymać, bo:
- nie płacę za każdą czynność i dzieci nie widzą fizycznie
tych pieniędzy (otrzymują je po prostu jako kieszonkowe „na konto”), więc nie
ma prostego skojarzenia „pomaganie – zarabianie”
- premiuję postawę gotowości, do której – mam nadzieję –
dzieci po prostu się przywykną (i na razie wygląda na to, że tak jest)
- 7 zł (w przypadku Protestanta to póki co nadal tyle) to
niewielka cena za święty spokój, jaki mam po powiedzeniu: „synku, nie musisz
pomagać – wiesz, jaka jest zasada” (jeszcze nie zdarzyło mi się uciąć więcej
niż 2 zł, a nawet najkrótszy miesiąc ma 28 dni, czyli całe stado czających się
szans na niechęć do pomagania ;) ).
I tyle J
wtorek, 28 kwietnia 2015
Scenariusze zajęć dla dzieci
Mamy wakacje ;) ale nadal chętnie korzystamy ze scenariuszy
Uniwersytetu Dzieci. Polecam!
Każdy scenariusz ma: 1) prezentację multimedialną, 2)
filmik, 3) karty pracy, 4) wiedzę dla nauczyciela, 5) podpowiedzi ciekawych
zadań skoncentrowanych wokół danego tematu.
Robiliśmy m.in. zajęcia o Afryce („Czy Afrykanie mieszkają
w pałacach?”).
Zaczęliśmy od tego, że dzieciaki wybrały sobie imiona i
imiona wymyślonych kolegów/koleżanek, a potem narysowały wymyślone domy i
opowiadały o nich i o sobie (korzystały ze słowniczka, więc mogły powiedzieć w
języku wolof kilka słów). A skoro miały afrykańskie imiona i kilka słów
potrafiły powiedzieć, jak „tambylcy”, to spontanicznie zaczęły kaleczyć język
polski wcielając się w rolę przybyszów z Afryki J
Oprócz prezentacji, filmiku i dyskusji, robiliśmy zabawki w
afrykańskim stylu, zużywając spory stosik zwykłych śmieci (to było niezwykle twórcze!). A na koniec
zrobiliśmy – polecaną przez autorów scenariusza – afrykańską potrawę. Nie muszę
chyba dodawać, że wspólne wykonanie poskutkowało przypływem apetytu. Smakowało wszystkim – jak nigdy dotąd!
Link do scenariuszy (każdy może się zalogować i korzystać
ile mu się podoba) http://www.scenariuszelekcji.edu.pl/
piątek, 27 marca 2015
Nauka czy wakacje? Oto jest pytanie....
Niunia i Protestant mieli możliwość wcześniejszego zdania
egzaminów, z której to możliwości skwapliwie skorzystaliśmy. Następnego dnia oboje
zachłystywali się wolnością. Z okazji zakończenia roku szkolnego zażyczyli sobie popcorn
na śniadanie, a poza tym oświadczyli, że nie zamierzają niczego robić, bo jak
wakacje to wakacje J
Przystałam na to. Co więcej – postanowiłam najbardziej ze wszystkich pilnować, żeby mieli wakacje ;)
Po jakichś dwóch dniach Niunia i Protestant zaczęli
stosować naciski, żebym jednak to ja odpuściła sobie z tymi wakacjami. Przecudnie
było usłyszeć z ust Protestanta: „Niunia, zawieszamy wakacje?” J
Nie wytrzymałam ;) siły nacisków i nie potrafiłam też odeprzeć
Niuni argumentów w stylu: „przecież w wakacje też się uczymy”.
Wakacje oficjalnie zostały zawieszone ;)
wtorek, 17 lutego 2015
Ku (wiecznej) pamięci
Gdzieś kiedyś przeczytałam, że adoptując dziecko adoptuje się też jego rodzinę biologiczną. Doświadczam tego w całej rozciągłości (no może nie obecności całej rodziny, ale jednej przedstawicielki na pewno). Wszędzie są ślady jej niemej obecności – np. w rysunkach, na których zaczęła się pojawiać. A ja po prostu to przyjmuję.
Ale zdarzyła się jedna chwila, którą chcę się sycić, a przede wszystkim ocalić od zapomnienia, żeby towarzyszyła mi w momentach zwątpienia.
Niunia uparła się, żeby wieczorem doczytać książkę „Skrzynia władcy piorunów”, w którą była wciągnięta. Kiedy szłam spać ok. 23-ciej, tradycyjnie zaszłam do niej, żeby ją ucałować na dobranoc. Zostało jej jeszcze kilka stron, a ponieważ było już bardzo późno, więc jej je przeczytałam na głos. Leżałyśmy przytulone, czytam, a tu takie słowa:
„Czasami w życiu tak jest, że szukamy czegoś lub chronimy coś, co jest odległe i trudno dostępne. A to, co jest najważniejsze, mamy pod ręką, na widoku” (s. 240).
Kontekst oczywiście kompletnie inny, a moja córeczka wypala: „To ty, mamo. Jesteś blisko”.
Chwilo trwaj…
piątek, 6 lutego 2015
Walentynki
Rozmowa z Niunią:
- Mamo, komu daje się walentynki?
- Komuś, kogo się kocha.
- A koleżance, którą bardzo lubię, tak prawie kocham?
- No tak. To komu byś chciała dać?
- … Mamie biologicznej… Możemy to jakoś zrobić?
- …Hmm… Teraz nie widzę takiej możliwości, ale jak chcesz,
to możesz zrobić taką walentynkę, odłożymy ją i jak kiedyś spotkasz mamę biologiczną, to jej
dasz…
- Tak nie chcę L
A przed nami jeszcze 26 maja… I kolejne zderzenie z
tęsknotą…
czwartek, 22 stycznia 2015
Ratunku! Emocje górą!
Protestant idzie nabuzowany w kierunku Niuni, rzucam
ostrzegawczo:
- Tylko powstrzymaj się przed uderzeniem jej.
- Nie uderzę jej, ale potraktuję ją jak mięso!
- To znaczy?
- Ugryzę ją.
Niunia groźnie:
- Jak ci życie miłe, to lepiej się powstrzymaj.
Agresja jako sposób radzenia sobie dziecka z buzującymi
emocjami to problematyczne zachowanie, do którego niełatwo się przyznać i które
ja często odbieram jako osobistą porażkę. Pewnie są tacy szczęśliwi rodzice,
którzy nie wiedzą o czym piszę, bo mają dzieci-anioły. Nasze pociechy nie należą
do tej grupy, o czym świadczy powyższy dialog.
W ostatnim czasie pojawiły się jednak na rynku wydawniczym
książki, które polecam na prawo i lewo, głośno i cicho, mówiąc i pisząc… więc
nie mogę tu pominąć.
Claudia Croos Müller „Głowa do góry! Krótki podręcznik
przetrwania. Natychmiastowa pomoc w stresie, złości i innych załamaniach
nastroju” (wyd. Media Rodzina)
To świetny poradnik dla małych i dużych, który w przystępny
sposób pokazuje, co można zrobić z wrzątkiem emocjonalnym.
Z książeczki tej można korzystać, po pierwsze, w chwilach
wyciszenia, żeby dzieci intelektualnie przyswajały tajniki pojawiania się emocji
i związanych z nimi odczuć w ciele, trenując „na sucho” strategie radzenia
sobie. Po drugie, można też korzystać w chwilach wzburzenia. Najlepiej udaje się
to wówczas, gdy dzieci doświadczają mniejszego zawirowania emocjonalnego.
Niestety
momenty szału odbywają się z wyłączeniem funkcji myślowych, więc tu odpada
stosowanie mądrych rad. Ale przecież czasem udaje się uchwycić moment
powstawania tornada emocjonalnego, a z tornadem-dzidziusiem można już wygrać
przy pomocy metod proponowanych przez Claudię Croos-Müller.
Pisząc wyżej o książkach (w liczbie mnogiej) miałam na myśli
również książki-bliźniaczki tej samej autorki:
„Dużo szczęścia! Krótki podręcznik przetrwania. Natychmiastowa
pomoc w walce z czarnowidztwem, pechem i niepowodzeniami”
oraz
„Odwagi! Krótki podręcznik przetrwania. Natychmiastowa pomoc
w walce z kołataniem serca, napadami lęku i paniki”.
Polecam gorąco!!!
środa, 7 stycznia 2015
...
Przedwczorajsze wydarzenia zaczęły się niewinnie, czyli od
Niuni wyznania, że nienawidzi Protestanta. Oczywiście zajęłam się sprawą,
umówiłyśmy się na poważną rozmowę. No i się zaczęło. Niunia w którymś momencie
siadła i ogarnął ją ogromny smutek. Zaczęła płakać, ale nie chciała sama
podejść, żeby się poprzytulać. Spytałam, czy ja mogę ją przytulić, a może woli
do taty… Na to nasza córeczka: „nie chcę do taty, chcę do ciebie i do mamy
biologicznej”.
I w tym momencie uświadomiłam sobie, jak naiwna była moja
wiara w to, że zbieg świąt i urodzin może choć raz przeminąć bez kryzysowego
echa.
Okazało się, że Niunia tęskni za matką biologiczną.
Wzięłyśmy ten problem „na tapetę” i spróbowałyśmy znaleźć jego rozwiązanie.
Wśród pomysłów pojawiły się:
- popłakać
- poczytać książkę
- znaleźć w Internecie mamę biologiczną
- spędzić czas sam na sam z mamą adopcyjną
- zbudować machinę czasu (genialny pomysł Niuni)
- starać się jak najwięcej dowiedzieć o świecie, żeby w
przyszłości jak najlepiej zrozumieć, co jest napisane w dokumentach z sądu (to
mój zdroworozsądkowy pomysł, bo ciągle jej powtarzam, że najbardziej realne
jest odnalezienie mamy biologicznej po uzyskaniu pełnoletniości, a wraz z nią
praw do szerszej wiedzy)
- wyjechać z Polski i żyć samotnie w górach (to znowu Niuni
pomysł).
Bo to jest tak, że czas opowieści o cudownym odnalezieniu
się rodziców adopcyjnych z dziećmi musi się kiedyś skończyć (tak jak nie można
w nieskończoność ściemniać w sprawie świętego Mikołaja). Historia rodzinna o
radości i cudzie ma swój czas, ale niestety nie może być wieczna (choć mam
nadzieję, że zatoczy koło i powróci). Przychodzi moment, w którym trzeba
przyznać, że jest ona podszyta niewyobrażalnym cierpieniem. Cierpieniem
pierwszych doświadczeń dziecka, cierpieniem wyrwania z rodziny biologicznej,
cierpieniem związanym z wpasowywaniem się w rodzinę adopcyjną (m.in. spełnianiem
oczekiwań, które są w każdej rodzinie, ale w takiej jest miejsce na myśl, że
gdzie indziej mogłoby być lepiej/łatwiej/normalniej, a na pewno byłoby inaczej),
cierpieniem związanym z tęsknotą… Źródeł cierpienia (i to na dodatek cierpienia
DZIECKA) okazuje się być mnóstwo. Do tego dochodzi pytanie: kim jestem?
To są takie momenty, z których dociera do mojej
świadomości, jak wiele zdarzyło się nie tak jak powinno. I nie mam pretensji
do Niuni, że cierpi. Boli mnie jej ból, ale nie zamierzam mu zaprzeczać.
Tylko nie wiem, co robić. Jak pomóc jej przetrwać? I jak
samej to przetrwać?
Z mojej strony bolesne jest też to, że ona tęskni za swoim
wyobrażeniem. W rozmowach balansuję między powolnym kruszeniem jej wyobrażeń a
pozwalaniem jej na nie. Przemycam okruchy prawdy, której oczywiście znamy tylko
skrawki. Niunia bardzo by chciała wiedzieć, jak najwięcej, więc dopytuje się, a
ja nie czuję się kompetentna, żeby przetwarzać z nią jej przeszłość. I nie chcę
być tą, która burzy jej piękną wizję przeszłości. Może nie w tym momencie. A
może nigdy nie będę gotowa?
Czyli do „żyli długo i szczęśliwie” nam jeszcze trochę
brakuje…
sobota, 3 stycznia 2015
Urodziny u Pippi
Niunia miała urodziny. Tym razem obyło się bez kryzysu
wieku średniego ;) Ale przygotowaniom towarzyszył gwałtowny kryzys Protestanta
pt. „To nie fair, że to nie moje urodziny!” (choć tym razem był on zawoalowany
pod postacią gwałtownych, pozornie niewyjaśnionych zachowań i dziwnych
stwierdzeń typu: „czemu musiałem się urodzić jako drugi?”. Na szczęście winę za
ten fakt możemy bezkarnie zrzucać na rodziców biologicznych ;)). Było więc
ciekawie, ale przetrwaliśmy.
Niunia zażyczyła sobie uroczystości w domu, w gronie
wybranych gości. Ponieważ ostatnio czytaliśmy Pippi, stała się ona inspiracją
dla całej imprezy. Solenizantka wcieliła się w tytułową postać z książki (ubiór
i fryzura). Na szczęście Protestant odnalazł swoją (zaakceptowaną przez
Niunię!) rolę, czyli został przebrany za pana Nilsona.
Dostosowanie zabaw i zastosowanie dziwactw na miarę Pippilotty
Wiktualii Firandelli Złotmonetty Pończoszanki, to już moja działka. Zdradzę kilka
fajnych pomysłów, które zostały z sukcesem przetestowane w zamkniętych
pomieszczeniach na gościach w wieku 5-10 lat:
1.
Tor przeszkód w za dużych butach, bo Pippi w
takich właśnie chodziła (grupa miała wspierać osobę zmagającą się z
trudnościami).
2.
Przebieranki – niespodziewanki: grupa siedziała
w kręgu i wszyscy podawali sobie worek z różnymi ubraniami w czasie, kiedy
leciała muzyka. Jak ją wyłączałam, osoba, która akurat trzymała worek wyciągała
z niego co popadnie i zakładała na siebie. Po kilku minutach zabawy zrobiło się
śmiesznie, bo niektórzy byli w koralach, perukach, spódnicach czy hełmach rycerskich.
Po wyczerpaniu zapasów dziwnych ubrań rodzice mogli podziwiać pokaz oryginalnej
mody.
3.
Rysowanie portretu Pippi z zamkniętymi oczami
(grupowo).
4.
Wymyślanie niestworzonej historii (na miarę
Pippi) z wylosowanych karteczek z obrazkami.
Zadań było jeszcze więcej, ale lenistwo nie pozwala mi się rozpisywać
J
Niunia uznała, że to były jej najlepsze urodziny. Wysiłek się
opłacił J
Subskrybuj:
Posty (Atom)