piątek, 19 października 2012

Sposób na Protestanta


Wczoraj wykorzystałam następującą rzecz łagodzącą protesty syna: rano, kiedy Młody wziął się spontanicznie do rysowania i był w tym zaawansowany, powiedziałam z entuzjazmem: „Ooo! Kończysz pierwsze swoje zadanie!” Protestant się ucieszył i zainteresował tym, żeby zrobić kolejne zadania i mieć do końca dnia spokój. Obyło się bez akcji protestacyjnych. No cóż, to taki drobny sukces naszej szkoły J
Ciekawe, jak długo to podziała. Możliwe, że dosyć szybko Protestant zwęszy podstęp. W końcu inteligentna z niego bestia, a protesty to jego żywioł J

Dziś nie można było kontynuować tego podejścia, bo inaczej przebiegał poranek.

Ale obserwuję w ogóle pozytywne zmiany w Protestancie. Poprzednie lata naznaczone były przedszkolem, a tym samym przymusem choćby wyjścia z domu (jak nie codziennie, to przynajmniej co któryś dzień). Ten rok jest inny i powoli daje się zauważyć, że Młody wyluzowuje. Po niespełna 4 miesiącach życia bez większych wymagań (wliczam wakacje) Protestant stał się jakby niezdecydowanym protestantem. Nie ma zbyt wielu okazji, bo właściwie niemal ciągle może swobodnie działać. To go naprawdę uspokaja. I... rozwija, bo nie mając ciężkich obowiązków, dysponując większą ilością czasu może obserwować Niunię i co jakiś czas dopada go niechlubne uczucie zazdrości. A zazdroszcząc Niuni jej nauki, sam też się ostatecznie uczy. Ostatnio nawet sam czytał krótkie zdania typu: „to jest las, tam są sosny. A tu lis”. Jak na 5-latka, który ma nie przejść z zerówki do pierwszej klasy (bo jego rocznikowi prawo na to zezwala ;)), to całkiem dużo! Dodatkowo ostatnio pisał na komputerze: „to ja, to tata, mama, to moja rodzina, kot…”. Potem, jak to wydrukowałam, to jeszcze zaczytywał się w swojej twórczości. 

A oto inny, wcześniej wykorzystywany sposób na Protestanta i nieoczekiwane aktualne efekty.
Bywało tak, że jak Protestant zaczynał akcję z błahego (mój punkt widzenia) powodu, a ja mu uświadamiałam, że ona nie ma najmniejszego sensu, to prosił mnie: „mama, przećwiczymy to jeszcze raz?”. No i powtarzaliśmy. To znaczy ja mówiłam swoją kwestię, a on swoją roszczeniowo-agresywno-czepialską zmieniał na miło-kulturalno-uprzejmą. W ostatnich dniach zdarzyło się nawet, że po nerwowo-protestacyjnej odzywce, którą ja ignorowałam (bo ile można interweniować ;)) Protestant sam z własnej woli proponował: „mama, przećwiczymy to jeszcze raz?” Zupełnie, jakby zaczął zauważać bezsens swojej reakcji i jakby pojawiła się w nim wola ulepszania naszych relacji.

Zresztą nasza relacja naprawdę zdaje się zyskiwać w tym spokojnym czasie, bo coraz częściej słyszę wyznania, jak to on mnie kocha J

 Z Protestanta też będą ludzie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz