czwartek, 11 października 2012

Trochę niedalekiej historii



Sierpień to czas szkolnych przygotowań. Niby wakacje, a jednak już czuje się na karku oddech przymusu. U nas oczywiście było nieco inaczej. Luz i… lekki stres przed pierwszym początkiem roku szkolnego.
Na dodatek Niunia zaczęła oświadczać, że ona:
  1. nie chce się uczyć
  2. nie chce żadnej szkoły
  3. generalnie żaden ustawowy obowiązek nauki ją nie interesuje.
Nie pierwszy raz wprowadziła zamęt w moje myślenie. Ostatecznie zaowocowało to atrakcyjnym 3 września. Podczas gdy inne dzieci z okolicy podążały w strojach galowych do szkolnych gmachów, w naszym domu rozpoczęła się wymyślona przez Niunię „imprezka”. O atrakcyjne szczegóły zadbała sama pomysłodawczyni, o szkolne detale – mama. I tak w kolorowych sukienkach, z dzielnym giermkiem – Protestantem (ustrojonym na własne życzenie w koszulę i krawat), zasiedliśmy do rodzinnego stołu. Na początku opracowaliśmy regulamin szkoły. Dzieci z głosem decydującym (ja tylko doradczym), więc w regulaminie znalazły się – z mojego punktu widzenia – nieco dziwaczne zapisy: nie wolno wchodzić nogami na wersalkę. Zapisaliśmy, bo uzasadnienie było poważne: nasza szkoła ma być bezpieczna!
Po uroczystym podpisaniu regulaminu, ogólnych gratulacjach, dzieciaki dostały tutki z cukierkami. Niunia zasiadła, żeby od razu większość skonsumować, Protestant podszedł do tego bardziej krytycznie. No a potem to już tylko tańce, hulanki, swawole… czyli obowiązkowy punkt uroczystości wymyślony przez Niunię.
Generalnie wszyscy byli szczęśliwi. Poza tatą. Jemu pozostało tylko… podpisanie regulaminu. 

1 komentarz: