Sierpień to czas szkolnych
przygotowań. Niby wakacje, a jednak już czuje się na karku oddech przymusu. U
nas oczywiście było nieco inaczej. Luz i… lekki stres przed pierwszym
początkiem roku szkolnego.
Na dodatek Niunia zaczęła
oświadczać, że ona:
- nie chce się uczyć
- nie chce żadnej szkoły
- generalnie żaden ustawowy obowiązek nauki ją nie interesuje.
Nie pierwszy raz wprowadziła
zamęt w moje myślenie. Ostatecznie zaowocowało to atrakcyjnym 3 września.
Podczas gdy inne dzieci z okolicy podążały w strojach galowych do szkolnych
gmachów, w naszym domu rozpoczęła się wymyślona przez Niunię „imprezka”. O
atrakcyjne szczegóły zadbała sama pomysłodawczyni, o szkolne detale – mama. I
tak w kolorowych sukienkach, z dzielnym giermkiem – Protestantem (ustrojonym na
własne życzenie w koszulę i krawat), zasiedliśmy do rodzinnego stołu. Na
początku opracowaliśmy regulamin szkoły. Dzieci z głosem decydującym (ja tylko
doradczym), więc w regulaminie znalazły się – z mojego punktu widzenia – nieco dziwaczne
zapisy: nie wolno wchodzić nogami na wersalkę. Zapisaliśmy, bo uzasadnienie
było poważne: nasza szkoła ma być bezpieczna!
Po uroczystym podpisaniu
regulaminu, ogólnych gratulacjach, dzieciaki dostały tutki z cukierkami. Niunia
zasiadła, żeby od razu większość skonsumować, Protestant podszedł do tego
bardziej krytycznie. No a potem to już tylko tańce, hulanki, swawole… czyli
obowiązkowy punkt uroczystości wymyślony przez Niunię.
Generalnie wszyscy byli
szczęśliwi. Poza tatą. Jemu pozostało tylko… podpisanie regulaminu.
Cudowne:)
OdpowiedzUsuń