wtorek, 22 stycznia 2013

"Witaj babciu-wdowo"


Tytułowymi słowami Niunia powitała babcię widząc ją po raz pierwszy po pogrzebie dziadka. Babcia się nie obraziła, więc pozwalam sobie zacytować.

Tak się złożyło, że w ostatnich dniach tata wybrał się z kolegą w góry. Ponieważ z kolei ja musiałam w tych dniach zarabiać na chleb (żeby ktoś mógł go wypoczywając w górach jeść ;)), babcia-wdowa przygarnęła małolaty na dwa dni i dwie noce.

W domu zapanowała błoga cisza, którą delektowałam się przez dwa wieczory nadrabiając zaległości w czytaniu.

Ale cisza czmychnęła wraz z powrotem rozwydrzonych młodocianych. Powinnam być wypoczęta, radosna, kwitnąca po rozstaniu, no i gotowa stawić czoła wszelkim trudom… jednak sytuacja mnie przerosła.

Młoda wróciła z przygnębiającymi refleksjami. U babci często wspominała dziadka, była też na jego grobie, więc w domu zaczęły się jazdy. Część nie była „zadedykowana”. Po prostu wpadała w jakieś histerie, piski, wrzaski. Niestety tym razem nie popisywałam się swoimi umiejętnościami wychowawczymi, mimo że za każdym razem po gwałtownej reakcji udzielałam sobie reprymendy wewnętrznej i robiłam mocne postanowienie, że następnym razem będzie inaczej. Wieczorem Niunia wpadła w histerię, że tata pewnie nie wróci, a jak wróci to… martwy (nawet nie wiedziałam, że zna to słowo). Nie mogłam jej w żaden sposób pocieszyć. Nie pomagały telefony do taty i jego zapewnienia.
Potem nie mogła usnąć. Przyszła i wyznała, że jak zamyka oczy, to widzi tatę, a jak otwiera, to go nie widzi i nie może tego znieść. Na dodatek zaciska zęby i "boli ją ta paszcza". Poszłam na ratunek i próbowałam zastosować coś, co wcześniej działało, a mianowicie podpowiadałam im, co mają sobie wyobrażać (o łące z kolorowymi kwiatami, soczysto-zieloną trawą, łagodnym wietrzyku i takie tam banialuki). Tym razem nie pomogło – Niunia stwierdziła, że ma „popsutą wyobraźnię, bo widzi tylko pasy takie, jakie są w telewizji, kiedy nie ma programu”.
Ło matko! Aż się dziwię, że to przeżyliśmy. 

Tym bardziej, że przetrwanie utrudniało mi niedospanie ostatniej nocy. Dzieciaki wyjazd taty potraktowały jako okazję do wspólnego spania. Efekt był taki, że – mimo dzielnej walki ;) – ostatecznie skopana wylądowałam na podłodze obok łóżka – lądowanie na materacu, więc nie było tak drastycznie ;). Nie wyspałam się jednak i cały dzień miałam ciężki, nieproduktywny i w ogóle byle jaki.

Generalnie ten czas bez taty minął nam na 1. doświadczaniu rozstroju Niuni, 2. Moim niestety-dostrajaniu-się, 3. Protestantowym-również-dostrajaniu-bo-co-mu-pozostało.

I tylko znieczulica sąsiadów ochroniła nas przed interwencją policji z powodu zakłócania miru domowego mieszkańcom osiedla… naszego i sąsiedniego ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz