Niunia włączyła pozytywkę dla dzieci – taką bez
zabawki, której my właściwie nie używaliśmy, a która od lat leżała wśród
dziecięcych zabawek. Z bardzo popularną melodyjką. Włączyła ją i wyznała, że
robi jej się smutno, jak tego słucha. Po chwili już zalewała się łzami. Nakręcała
pozytywkę i łkała. Usiadłam, wzięłam ją na kolana i tuliłam, a ona sobie
płakała. Kto wie, co ona ma w swojej pamięci przedwerbalnej. Przytulając ją
miałam w głowie ten czas, kiedy Niunia była u cioci Z. w pogotowiu opiekuńczym,
po rozstaniu z mamą biologiczną. Kto wie, czy ciocia nie włączała tej melodyjki
chłopcu, którego Niunia nazywała Ilionkiem. To musiał być dla niej niezwykle
trudny czas wielkich zawirowań, zmian, niepewności, lęków, tęsknoty… Jedyne co
mi pozostało, to uszanować jej smutek. I jedyne, co Niuni pozostało, to przeżyć
ten smutek. Siedziałyśmy tak koło godziny. Nawet Protestant był poruszony
chlipaniem Młodej – przychodził, głaskał ją, całował, przyniósł jej koc do
przykrycia. W końcu Niunia została utulona i przysnęła.
Wieczorem, kiedy tata zabrał Protestanta na
trening, zrobiłyśmy sobie z Niunią „babski wieczór”. Przy kawie ince z miodem porozmawiałyśmy
poważnie. Wykorzystałam motyw z książki „The Whole-Brain Child”. Autorzy –
Daniel J. Siegel i Tina Payne Bryson – radzą, żeby dzieciom tłumaczyć, że mózg
składa się z dwóch półkul, z których prawa odpowiedzialna jest za emocje, a
lewa za logiczne myślenie i dobrze, jak one ze sobą współpracują, czyli prawa
pozwala odczuwać emocje, a lewa je nazywać. Niunia przy okazji wymieniła naprawdę
sporo emocji. Wypisałyśmy je sobie, a potem grupowałyśmy na te, które są miłe
do przeżywania i te – niekoniecznie przyjemne.
Próbowałyśmy sobie też opisywać odczuwanie emocji w
ciele. I tu Niunia mnie zaskoczyła, bo potrafiła świetnie opisać te, które
wybrała. Przykłady:
Smutek często dla niej oznacza ból głowy i
ściśnięcie gardła.
Szczęście to bardzo przyjemne łaskotki w całym
ciele.
Tęsknota to tak jakby ręka z pazurami rozdzierająca
brzuch, jak papier…
I poetycko o spokoju: w czasie spokoju „czasem
przychodzą smutki… biją się z ciszą…”
Czas świąteczny to może być też czas nauki. Nawet ważniejszej
niż czytania, pisania, liczenia…
Chciałam się przywitać Felicjo, wpadłam na Twojego bloga przypadkiem wczoraj i już zostaję :) Na razie przeczytałam dotąd i tu się chwilę zatrzymam.
OdpowiedzUsuńCudnie piszesz, z humorem i dystansem na tematy, które również mnie "ruszają". Już kilka postów wcześniej miałam ujawnić swoje odczucia, ale lektura mnie wciągnęła i przegapiłam ;)
Fajnie, że potrafisz z córką zrobić sobie taki "babski czas". Ja się zatracam w większości między gotowaniem, praniem, utulaniem i rozdzialaniem mojej dwójki. Póki moja Królewna była jedynaczką (trwało to zaledwie/aż 3 lata) to tak myślę sobie z perspektywy czasu, że byłam super mamą, zawsze dostępną emocjonalnie i fizycznie, a teraz jakoś nie umiem się rozdwoić i cierpi Królewna, bo starsza :( bardzo mnie to drażni i szukam sposobu, żeby wszystko pogodzić, a żeby nasze naprawdę ciepłe relacje nieucierpiały. A, że mój Noszeniak jest dość mały, to nie pozostawia zbyt wiele przestrzeni Królewnie :)
Trochę mnie zainspirowałaś, że może powinnam sobie zrobić z Królewną taki czas dla nas :)
Dziękuję za bloga i pozdrawiam :)
Astrid
Astrid, dziękuję za miłe słowa. Przy dwójce (i pewnie większej liczbie) dzieci właściwie trwa nieustanna walka o uwagę i czas rodziców. Doświadczam tego niemal na każdym kroku. Z jednej strony ubolewam, z drugiej rejestruję bogactwo interakcji między Niunią i Protestantem, no i zdaję sobie sprawę z tego, że to po części rekompensuje "stratę" części rodzica na rzecz drugiego dziecka. Z tego, co piszesz wnioskuję, że jesteś uważną mamą :) Na pewno znajdziesz mnóstwo pomysłów, jak być z Królewną. Czego Ci z całego serca życzę :)
OdpowiedzUsuń